Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–chłopcywkrakuskachiminiaturowychsukmanachoraz
dziewczynkiwbarwnychchustkach,zwplecionymi
wwarkoczeżywymikwiatami.SerceJóziskurczyłosię
boleśnie.Mijałjużczwartytydzieńodchwili,gdyjej
własneplanynaszczęścierodzinneległywgruzach.
StefekMularczykwrazzdwomatowarzyszamiwyjechał
doKongresówkiiodtamtejporyniemiałaodniego
żadnychwiadomości.Nawetzłościćsięniemogła,
boprzecieżniedałamuwiążącejodpowiedzi.Widać
uznał,żepodjęłainnądecyzję,imożenawetgotonie
zdziwiło–gdywcześniejdwarazyproponowałjejwspólny
wyjazd,zawszemuodmawiała.
Zponurychmyśliwyrwałjąwidoknadchodzących
powstańców–licznychweteranówstyczniowychoraz
kilkużyjącychjeszczekombatantówzrywu
listopadowego.Dostrzegławyprostowanąpostać
LudomiraBenedyktowicza,malarza,którywpotyczce
zkozakamiwroku1863straciłobiedłonie,amimo
toukończyłszkoływKrakowieiMonachiumistale
tworzył,posługującsięspecjalnieskonstruowanymi
protezami.Powstańcyteżnieśliwieniec,alezupełnieinny
odpozostałych–przypominającywyglądemkoronę
cierniową.
ZapatrzonaJóziadrgnęła,gdyktośzbokudotknąłjej
ramienia.Odwróciłasięioniemiała–tużobokstał
mecenasSobkiewicz!Starszyjakbyiniecoszczuplejszy,
aleniedopomyleniaznikiminnym!
–Najmocniejprzepraszam,czypannaJózia?
Głosmiałjakbynieswój,takigładkiiugrzeczniony,
jakiegoJóziajeszczenigdyupanaKarolaniesłyszała.
Skinęławodpowiedzi,przyglądającmusięuważnie.
Pierwszyprzestrachminąłichoćsercejeszczejejwaliło
jakmłotem,mózgjużzacząłpracować.Toniebyłjej