Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
otco.
GrzeszolskidługospoglądałnaAnisfelda,apotem
roześmiałsię.
Ho,ho,świetnyzpanalekarz,żesiępantak
natympoznał.Chybaniktpozapanembytegonie
wykrył,no…gratuluję,doprawdy,jakipanprzenikliwy…
TeraztoAnisfeldwpatrywałsięwGrzeszolskiego
zuwagą.
AlekontynuowałGrzeszolskijeślipanmnie
mazamordercężony,tonieboisiępanmnie?
Mierzylisięobajwzrokiem.Obajchudzi,jakdwamałe
kogutyprzedwalką.
NiebojęsięwydyszałmuwtwarzAnisfeld.
Topanpowinienbaćsięmnie.
AnisfeldGrzeszolskizbliżyłjeszczebardziejtwarz
dotwarzylekarza.Niechpanadiabliwezmą,
aświadectwozgonuniechpansobiedodupywsadzi.Nie
dostanieszodemnieczłowiekuanizłotówki.
GroszaodpananiechcęsyknąłAnisfeld.Aleile
bymipanniezapłacił,byłobydużotaniejniżtacena,
jakąpannakonieczapłaci.
***
ZCzeladziprzyjechałaJózefaGrzeszolska,matka
wdowca.Cabajównawpuściłastarsząpaniąnagórę.Ta,
opierającsięoporęcz,weszłapowoliposchodach.
Zapukaładomieszkanianapierwszympiętrze.Drzwi
otworzyłaKuczalska.Miałamocnouszminkowaneusta.
MatkaGrzeszolskiegostanęłaniepewniewprogu.
Dzieńdobry…JadoPawła…Wiepani,gdzie
onjest?
Kuczalskapochyliłasięprzedstarsząkobietą
ipocałowaławdłoń,chociażmatkaGrzeszolskiego
próbowałarękęcofnąć.
Proszęniemówićdomnie„pani”,tylko„Genka”…
Alegdzietamodrazu…
Tak,tak...Kuczalskaniewypuszczaładłoni
kobiety.BomysięterazmusimyzPawłemtrzymać
razem…żebywychowaćtebiednedzieci…