Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
otco.
GrzeszolskidługospoglądałnaAnisfelda,apotem
roześmiałsię.
–Ho,ho,świetnyzpanalekarz,żesiępantak
natympoznał.Chybaniktpozapanembytegonie
wykrył,no…gratuluję,doprawdy,jakipanprzenikliwy…
TeraztoAnisfeldwpatrywałsięwGrzeszolskiego
zuwagą.
–Ale–kontynuowałGrzeszolski–jeślipanmnie
mazamordercężony,tonieboisiępanmnie?
Mierzylisięobajwzrokiem.Obajchudzi,jakdwamałe
kogutyprzedwalką.
–Niebojęsię–wydyszałmuwtwarzAnisfeld.
–Topanpowinienbaćsięmnie.
–Anisfeld–Grzeszolskizbliżyłjeszczebardziejtwarz
dotwarzylekarza.–Niechpanadiabliwezmą,
aświadectwozgonuniechpansobiedodupywsadzi.Nie
dostanieszodemnieczłowiekuanizłotówki.
–Groszaodpananiechcę–syknąłAnisfeld.–Aleile
bymipanniezapłacił,byłobydużotaniejniżtacena,
jakąpannakonieczapłaci.
***
ZCzeladziprzyjechałaJózefaGrzeszolska,matka
wdowca.Cabajównawpuściłastarsząpaniąnagórę.Ta,
opierającsięoporęcz,weszłapowoliposchodach.
Zapukaładomieszkanianapierwszympiętrze.Drzwi
otworzyłaKuczalska.Miałamocnouszminkowaneusta.
MatkaGrzeszolskiegostanęłaniepewniewprogu.
–Dzieńdobry…JadoPawła…Wiepani,gdzie
onjest?
Kuczalskapochyliłasięprzedstarsząkobietą
ipocałowałająwdłoń,chociażmatkaGrzeszolskiego
próbowałarękęcofnąć.
–Proszęniemówićdomnie„pani”,tylko„Genka”…
–Alegdzietamodrazu…
–Tak,tak...–Kuczalskaniewypuszczaładłoni
kobiety.–BomysięterazmusimyzPawłemtrzymać
razem…żebywychowaćtebiednedzieci…