Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział2
Ostatniepowtórzenieikoniec.Opadłamnaławeczkę,chciwiełapiąc
urywaneoddechy.Ramiępaliłożywymogniem,aleniemiałam
zamiaruprzyznawaćtegogłośno.GdybymójfizjoterapeutaToby
zwęszyłchoćbycieńdyskomfortu,doniósłbyotymojcu,atennabank
zmusiłbymniedokolejnychtygodnirehabilitacji.Miałamjej
serdeczniedość!Wtajemnicyprzedwszystkimiwzaciszuwłasnego
mieszkaniawykonywałamdodatkowetreningiimimowyraźnego
sprzeciwulekarzazdnianadzieńzwiększałamobciążenie.Czytobyło
mądre?Nie.Czypomogłouporaćsięzbólem,którykażdegodnia
odbierałmioddech?Poniekąd.Zdwojgazłegowolałampalącyból
mięśniniżten,któryrozrywałmojąduszękażdegodnia.
Jesteśpewna,żeniepotrzebujeszjeszczekilkudodatkowych
sesji?Niewysokimężczyznaspojrzałnamnieprzenikliwie.Nie
jestemprzekonany,czytenzakresruchujesttaki,jakpowinien.
Anakopaćcidotyłka?warknęłam.Tobs,wiem,żechcesz
dobrze,aleserio…Westchnęłam.Jeśliprzyjdętujeszczeraz,
toporzygamsięwprogunatwójwidok.
Złapałsięzaserce,udajączranionego.
Jakmożesztakmówić,skarbie!
Wszystkogra,Tobypuściłamdoniegookowięcmożesz
złożyćpułkownikowiraport,żemisjazostaławykonana.Nie
potrafiłamsobieodmówićironii.
Hopeusiadłnaławcenaprzeciwkoprzecieżwiesz,żeonchce
dlaciebiejaknajlepiej.
Pieprzyszfuknęłam.Ondbatylkooswojąreputację.Jego
dumaniezniesieułomnościjedynejcórki.