Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
***
Sądzę,żenietylkowrodzona–czyraczejnabitawcześnie
–nieśmiałośćutrudniałamikontaktyzpłciąprzeciwną.Jużjako
nastolatekprezentowałemsiędojrzalej,niżmożnabyoczekiwać
napodstawiemetrykiurodzenia.Zwłaszczadwiewyraźnebruzdy
wokółust,charakterystycznedlaznaczniestarszych,nadawałymej
twarzytakiwyraz,żeczęstooskarżanomnieocynizm,zanim
cokolwiekpowiedziałem.Wielokrotniesłyszałemteżopinię,żepatrzę
spojrzeniemmordercytużprzedatakiemfurii.Poległem,próbując
zrozumieć,jakpożenićogieńzwodą–pociągającąpowierzchowność,
októrejzapewniałymniepaniewwiekuwymagającymszacunku,
zespojrzeniempsychopatycznegoszaleńca.Wreszcie–jeślimoja
powierzchownośćzdradzałacechymaniactwaiobłędu,toskąd
cholernezaufanie,awręczchorobliweibezwarunkoweprzywiązanie
całychrzeszmłodszychnastolatekiprzedszkolakówpłciżeńskiej
do„wujciaBożydarka”?
Możetespecyficzneznamiona,amożepoprostufakt,żebyłem
niecodojrzalszyodrówieśników,sprawiły,żetrudnomisiębyło
wkomponowaćwichsposóbrozumowania,językizasadywspółżycia.
***
–Oj,przepraszam.–Udałem,żewpadłemnaniąprzezgapiostwo.
–Nicnieszkodzi.–Uśmiechnęłasię.Lepiej,żebytegonierobiła.
–Alepada–chlapnąłem.
–Co?–Zaczęłasięrozglądać,jakbyszukaładeszczu,durna.
–Noprzecież…–Wskazałemparkzawielkimioknami
nakorytarzuprowadzącymdostołówki.
–Tak?
Uświadomiłemsobie,żeowszem,padało,alerano!Kiedyszliśmy
naśniadanie.Aterazzmierzaliśmynakolację.Durny.