Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁ1
Noszęwsobiekarteczkizesłówkami.Zrywająsię
docichegotańca,gdytylkozawiejewiatr.Tozupełniejak
zrybąsuszonąnawietrzenadbrzegiemmorza
zzewnątrzwydajęsięrosnąć,alewśrodkujestmnie
corazmniej.Próbujęzapisywaćsłowa,którychuczęsię
jakodziecko.Tojestśnieg.Tojestnoc.Tamstoidrzewo.
Podnogamimamziemię.Jatoja.Tytoty…To,comnie
otacza,poznałemnajpierwjakodźwięk,apotem
nauczyłemsięzapisywać.Nawetdziśczasamidziwięsię,
żepotrafięnazwaćtowszystko.
Jakodzieckocałymidniamizbierałemporozrzucanewokół
słowa.„Mamo,coto?Ato?”Mamrotałempotem
dosiebiepodnosemiprzewracałemświatdogóry
nogami.Każdanazwabyłajasnailekka,nieprzylegała
jednakmocnodorzeczy.Musiałemdzieńpodniupytać
otosamo,jakbymzawszeuczyłsięporazpierwszy.Gdy
pytałem,pokazującpalcem,zustczłonkówrodziny
wyskakiwałyczcionkizzupełnienieznanymisłowami.Jak
krajobrazporuszającysięnawietrze,nazwyprzedmiotów
umykałyzeswoichmiejsc,gdytylkooniepytałem.
Dlategopolubiłemsłowa:„coto?”.Bardziejmisię
spodobałyniżto,cosłyszałemwodpowiedzi.
Deszcztodeszcz.Dzieńtodzień.Latotolato…Zbiegiem
czasunauczyłemsięwielusłów.Tychużywanych
nacodzieńitychrzadszych.Tych,którezapuściły
korzeniewziemi,itych,któreleciaływświat,jaknasiona
nawietrze.Gdynazywałemlato„latem”,miałem
wrażenie,jakbymmógłjemiećnawłasność.Ztakąwiarą