Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Przezsekundęspinamsięgwałtownieirobimisięgorąco.Ajednak
przyszedł.Nieskłamał.Niejestemtylkopewna,czytodobrze.
Wkońcuranozapewniał,żebędziesiedziałprzybarze,cobyłoby
kiepskimpomysłem.
Ogarniamnielekkapanika,kiedyidziewmojąstronęinawet
namomentniespuszczazemniewzroku.Jegooczybłyszczą,gdy
siadanaprzeciwkomnie,niekryjączadowolonegouśmiechu.Opiera
przedramionaoladębaruipochylasię,nadalnieodrywającodemnie
wzroku.Spoglądamnaniegozpokerowątwarzą,czekając,ażsię
odezwie.Aleonmilczyinadalsięgapijaksrokawkość.
–Chybażartujesz–mówię.
–Nigdyniebyłembardziejpoważny.
Sądzącpojegominie,świetniesiębawi.
–Będziesztusiedziałigapiłsięnamniejakpsychopata?–drwię
zirytowana.
–Dokładnie.
Zaciskamwargiiwzruszamramionami,udając,żemitowisi.
Wracamdorobieniadrinków,ostentacyjnieignorującjegoobecność.
Alenawetgdynaniegoniepatrzę,czujęjegowzrokśledzącykażdy
mójruch.Rozglądamsiędyskretnie,bysprawdzić,czyktośnamsię
przygląda.Oczywiściepołowaludziobecnychnasalipatrzywnaszą
stronęzzaciekawieniem.Neisonunosibrwi,amojairytacjawzrasta.
Niecozbytmocnoprzyciskamlimonkęmuddleremirobięzowocu
miazgę.
–Skądtozdenerwowanie?–pytaniewinnymgłosem.–Stresuje
cięmojaobecność?
Zabijamgowzrokiem.
–Nie.Wkurwiamnieto,żepieprzyszmniewzrokiem,choćwokół
sąludzie.–Jegozadowolonaminawyprowadzamniezrównowagi.
–Niemojawina,żeodsamegopatrzenianaciebierobięsiętwardy