Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Wiedziałam,żedostałamswoją(byćmoże
niepowtarzalną)szansęichciałamsięwykazać.Przed
wejściemstałajużgrupkakilkuosób,powyglądzie
sądzącrównieżdziennikarzy,którzysprawdzanibyli
kolejnoprzezochronę.Trzechmężczyznwyglądających
jak„Faceciwczerni”sprawdzałoichskrupulatnie
wykrywaczamimetaluiprzeglądalitorbynasprzęt.
Wkońcunadeszłamojakolej,coprzyjęłamzlekkim
uczuciemniepokoju.Nieżebymprzemycaławtorebce
jakieśostrenarzędzia,alezawszekrępowałymnietakie
sytuacjebezwzględunato,czychodziłoonowootwarty
klubczyod​prawęnalot​ni​sku.
Nazwiskobezbarwnymgłosemzapytałznudzony
naj​wy​raź​niejochro​niarz.
Ma​risaAlar​conMar​ti​nez.
Przejrzałlistęizmierzyłmnieniezbytprzyjaznym
wzro​kiem.
Niemapaninali​ściego​ści.
Jestemzprasy,dziennik„LaGente”powiedziałam
znaciskiem,bobyłgotówmnieniewpuścić,atobyłaby
ka​ta​strofa.
Spojrzałpytającoiotworzyłodrębnąlistę,poczym
przywołałgestemdrugiegoochroniarzaikazałmumnie
prze​szu​kać.
Plakietkadlapani.Podałmizafoliowanykartonik
znapisem„Press”.Proszęstanąćwsekcjidlaprasy
popra​wejstro​nieodpo​dium.
Dziękuję.Wzięłamplakietkęichciałamprzejść,ale
nieprze​pusz​czonomnieda​lej.
Proszętoprzypiąćpowiedziałdrugiochroniarz
zdecydowanytonem.Wywróciłamoczami,alebezsłowa
przebiłamwyjątkowogrubąagrafkądelikatnątkaninę
sukienki.Zrobiłamprzytymminępodtytułem: