Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Ajednak,kiedywracając,przechodziłobokniego,mruknąłtylko:
Niestetyniewiem,ktoto.Leżytwarządoziemi.Poczym
dodał:Niewiarygodne.
Iodszedłzabawnymkrokiem.Zabramąkempinguczekało
naniegokilkoromłodychludzi.Kiedywszedłmiędzynich,obstąpili
goizaczęlizadawaćpytania,aleksiądzrzuciłjedynieparę
zdawkowychsłówizniknąłwswoimnamiocie.
Wernernieznałżadnegoztrzechpolicjantów,którzyprzyjechali
ogrodzićizabezpieczyćteren.Domyśliłsię,żetoekipazmiejscowego
komisariatu,panowiezrobiąswojeizaczekająnakogośzrejonowej
oraznaekipytechniczne.Apóźniejjeszczepatologiprokurator.Cały
długidzień.
Wątpił,abypodinspektorPoradeckisampofatygowałsiędotakiej
sprawy.Miałodtegoludzi.Sobotka,Malicki,Morawiec.
Prawdopodobniejedenznich.Wstał.Wżadnymrazieniemógł
tudłużejzostać.
Wszedłdonamiotuiopuściłgopokilkuminutach,ubrany
wsportowystrój.Wyszedłzośrodkaprzeznikogoniezatrzymywany.
Miejscowipolicjanciniebyli,jakwidać,ekspertamiwdziedzinie
zabezpieczaniamiejscazbrodni.Przeszedłkilkadziesiątmetrów
odnichbeztroskimkrokiem,uśmiechnięty,zniedużymplecakiem
przerzuconymprzezramię.Mógłwnimwynieśćwszystko,
zzakrwawionymnarzędziemzbrodniwłącznie.Westchnąłrazjeszcze
iposzedłwstronęparkingu,naktórymodczterechdnistałjego
samochód.
Drogawokółjeziorawiodłazakosamiprzezjednostajny,gęsto
zarośniętylas,cojakiśczasprzechodzącwrozmiękczonybłotnisty
dukt.Głębokiekoleinyiwymyteprzezwodędziuryzmuszały
godojazdyskrajem,gdzierazzarazemkolczastegałęziejeżyn