Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
powietrzem.Tutajprzynajmniejbyliśmywolniodciekawych
sąsiadów,którzynaspodpatrywaliiobmawiali.
Lordoddałnamdorozporządzeniaswójpowóziparękoni;takwięc
ojciecmójijamogliśmybeztruduobjeżdżaćmajątek,sprawując
niezbytzresztąuciążliweobowiązkizarządzającego;małaEstera
prowadziłagospodarstwo,obecnościąswąrozjaśniającstary,ciemny
gmach.
Życienaszepłynęłospokojnieicicho,ażdochwili,gdypewnej
letniejnocyzaszedłnieoczekiwany,drobnynapozór,wypadek,który
późniejwszakżeokazałsięzwiastunemdalszych,dziwnych,
przerażającychwydarzeń.
Wieczoramiwypływałemzazwyczajnamorze,abyzłowićnieco
rybnakolację.Owegopamiętnegowieczorusiostramojaudałasię
zemną;zasiadałazksiążkąnaprzedziełódki,jazaś,pilnując
równocześniesteru,zapuściłemwędkę.
Słońcezaszłozabrzegirlandzki,horyzont,pokrytybiałymi
obłokami,gorzałjeszczeostatnimipromieniamizachodzącegosłońca.
Oceanzabarwiłsięczerwonymblaskiem.Stałem,zapatrzonywdal
izzachwytemprzyglądałemsięimponującemuwidokowinieba
imorza.Naglesiostraschwyciłamniezarękęizokrzykiemzdumienia
wyrzekła:
–Spójrz,Johnie,wCloomberukazałosięświatło!
Odwróciłemgłowęispojrzałemnawznoszącąsięponaddrzewami
białąwieżę.Przyjrzawszysiędobrze,dostrzegłemistotniewyraźne,
chociażbladeświatełkowjednemzokienopuszczonegozamku.Nagle
światełkoznikło,leczzjawiłosięzarazwinnem,wyższemoknie.
Świeciłotamczasjakiś,poczemmignęłowoknachdolnegopiętra,
wreszciedrzewazasłoniłyjeprzednaszymioczyma.Widocznembyło,
żektoś,niosącylampę,lubświecę,wszedłnagórę,anastępnie
powróciłnadół.
–Ktotammożechodzić?–zauważyłem,zwracającpytanieraczej
kusobie,niżdoEstery,gdyżzdziwienie,malującesięnajejtwarzy,
mówiłomi,żenatopytanieniemógłbymodniejotrzymać
odpowiedzi.–MożekomuzBrinksomeprzyszłodogłowyobejrzeć
pustąwieżę?
Siostramojaniezgadzałasięzemną.
–Niktniezdecydujesięprzekroczyćbramyparku–rzekła
–aprzytem,kluczeprzechowywanesąuzarządzającego
wWichtowne.TakwięcniktniezdołałbydostaćsiędoCloomber.
Pomyślawszyociężkiej,masywnejbramie,broniącejwstępu