Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁDRUGI
Roześmiałamsię,apotemzrobiłamstrasznie
wystraszonąminę.
–Telefonyiwieczornewiadomości,Alanno,toteż
demony,przytymwyjątkowoskuteczne.Cieszsię,
żeichtuniema.
–Dobrze.Cieszęsię.
Powiedziałatoztakwielkąpowagą,żeznów
musiałamsięroześmiać.
Carolanwstałiucałowałdłońżony.
–Kochanie,ktopukałdodrzwi?
Alannasposępniała.
–Wświątynipojawiłasięniebezpiecznachoroba
–oznajmiła,spoglądającnamnie.–Pamiętasz,
wzeszłymtygodniukilkadziewczątnarzekało,żenie
czująsiędobrze?Przykromi,żetozlekceważyłam,ale
todlatego,żedziewczętazawszeuciekałysię
doróżnychwybiegów,bylebyćjaknajdalej
odRhiannon.–Oczywiściepokiwałamzezrozumieniem
głową.–Pozatymtylesięprzecieżdziało.Najpierw
zajętabyłamnowąRhiannon–tuwymieniłyśmy
serdeczneuśmiechy–potemzaczęlinapływać
doświątyniuchodźcy,wrezultaciezamiast
zainteresowaćsięzdrowiemdziewcząt,zbeształam
jeikazałambardziejprzyłożyćsiędopracy.
–Tak,pamiętam.Mówiłaś,żedziewczętaudają,
ajapowiedziałam,żemająprawobyćzmęczoneopieką
nadmaluchami.
–Wrezultaciemyliłyśmysięobie.Bardzowiele
dziewczątjestchorych,taksamokilkorodzieciijedna
staruszka.Potrzebujątwojejpomocy,Carolanie.
Itwojejmodlitwy,Rheo.
–Oczywiście,kochanie,zajmęsięnimi.–Carolan
pocałowałżonęwpoliczekipieszczotliwiemusnął