Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
corazgłębszymi.Powinniwziąćudziałwtymprocesie,kiedyrodzice
przestająbyćjedynymautorytetem,kimś,ktotłumaczyświat,
izmieniająsięwprzeciwnika,kogoś,ktoczęściejkarzeiwymaga,niż
pomaga,amiłośćdonichcorazczęściejustępujeniechęci,apotem
nawetnienawiści,żebywreszciepolatachpowrócićwraz
zezrozumieniem–silniejsza,aleispokojniejszaniżkiedykolwiek.
Odebranoimto.
Rodzicepowinniumieraćpóźno.Wtedy,kiedysąjużstarzy.Wtedy,
kiedywszyscysąjużnatogotowi.Spokojnie.Aichodejściepowinno
byćzapowiedzianesetkamiznaków:drobnymiurazami,przewlekłymi
chorobami,wcześniejszymizawałami,diagnozamilekarskimi,
wizytaminadrugimkrańcuPolskiuspecjalistówzprofesorskim
tytułemistosemlekarstwnawszelkiemożliwedolegliwości
wplastikowymkoszyczkuwpachnącejzwietrzałymlakierem
szufladzie.
Niegwałtownie.Niewtedy,kiedyniktsiętegoniespodziewa.Nie
wmomencie,gdyichodejścieoznajmialekkoprzejętyobcygłos
wsłuchawceaparatu.
Kobieta,trzydziestolatkawpiaskowympłaszczuigranatowej
sukienceodsłaniającejpodrapanekolana,wyszłazprzedszkola.
Prowadziłachłopczykaogęstychkręconychwłosachiwzadużej
kurtce,pewniepostarszymrodzeństwie,któryprzyciskałdopiersi
wściekleżółtąkoparkę.Obrzuciłamniezaniepokojonymspojrzeniem,
chwyciłasynkazadłoń,przyciągnęładosiebie,apotemminęlimnie
szybkimkrokiem.
Zatrzymalisiępookołodwóchmetrach.Kobietanachyliłasię
dosynka,szepnęłamucośdoucha,poczymwróciładomnie.
Dotknęłanieśmiałomojegoramienia.Całyzesztywniałem,jakbynagle
przestaławemniekrążyćkrew.
–Przepraszam,czypanjesttatąIwonki?–zapytałaztroską.
Pociągnąłemnosemiprzetarłemwierzchemdłonioczy.
Wyprostowałemsięiobróciłem,mającnadzieję,żewyglądamwmiarę
przyzwoicie.Chłopiecbawiłsiękoparką,imitująccichutkoodgłosy