Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
KiedyMiłoszbyłmały,zachwycałsięnimi.Mówił,
żesąbiałejakśnieżnypuch.Niesiwe,alewłaśniebiałe.
—Niewiem,comamrobić—powiedziałabezradnie
Jankategodnia.Niepotrafiłaporadzićsobiezwłasnymi
emocjami.
—Niekiedynajwiększerzeczyprzychodzązczasem
—zauważyłałagodnieElżunia.
—Myślałam,żekiedyjąpotylulatachzobaczę,
tozalejemniefalaczułości.
—Jesteściezwiązanewięzamikrwi,niczyminnym.
Smutneto,coterazpowiem,aletaknaprawdęjesteście
dlasiebieobcymiosobami.Atakaprawdziwawięźtocoś,
cobudujesięlatami,czasemcałymidekadami…
Jesteśmyobce—dudniłowgłowieJanki.Byłydla
siebieobce.
—Jakaonajest?—zapytałaElżunia.
—Hmmm…—Młodszazkobietpodkuliłanogi
inakryłasiękocem.Pojejcielecochwilaprzebiegały
dreszcze.—Wydajesięmiła.Stwarzadystans.Jestode
mniemłodszaojedenaścielat,amimotowjejsposobie
byciajestcośtakiego,żeczłowiekmawrażenie,jakby
byładużostarsza.NapewnostarszaodTereski,choć
przecieżsąrównolatkami.
—Acotywtejchwilidoniejczujesz?Cooniej
myślisz?
Jankazrobiłagłębokiwdech.Samaniepotrafiłaokreślić