Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Poszlispaćopółnocy.Jerzydługoniemógłzasnąć.Przewracałsięnatapczanie,palił,
nastawiłcichoradionaWarszawę,aleprzeszkadzałytrzaski,widoczniegdzieśprzechodziła
burza.Wkońcunarzuciłkurtkę,napalcachwyszedłzdomu,usiadłnaschodachisłuchał
szumudrzew,amożebyłtorównieżdalekiszummorza…Nazajutrzwszyscywstali
wcześnie,bosamolotodlatywałzlotniskawArlandziekołodziesiątej,aledotejArlandy
trzebabyłoprzejechaćkilkadziesiątkilometrówprzezcałySztokholmijeszczedrugietyle.
Wyjechaliwetrójkę;MargaretęwysadziliprzyKungsgatan,gdziepracowaławjednym
zbiurturystycznych.Nalotniskuczekałjużpolskisamolot,jakpoprzedniobyłtoTu134-A.
Jerzymiałzesobątylkodużątorbępodróżną,ocenionąprzezcelnikówjakobagażpodręczny.
Nawetniekazanomujejotwierać.
Agdybymtamwsadziłgranat?zażartował.
ZamiastodpowiedziSvenwskazałmumałyntunelbezpieczeństwa”,przezktórytorba
przesunęłasię,niewywołującalarmu.Pożegnalisięserdecznie,zodrobinąwzruszenia.Czy
towiadomo,cobędziezarok?Jerzyzająłmiejscewsamolocie,zapiąłpas.Wiedział,żeSven
nieodjedziezArlandy,zanimTu134-Aniewzbijesięwpowietrze.Taksiękiedyśpółżartem
umówili;takteżbyło,kiedySvenpowizyciewWarszawieodlatywałzOkęcia.Jerzystał
wytrwalenadługimtarasie,zanimniezniknęłamuzoczusylwetkasamolotu.
Teraz,gdywyszedłnapłytęlotniska,ogarnąłgozmiejscastraszliwyżar,odparudni
panującywszechwładniewrodzinnymkraju.WSzwecji,owszem,byłobardzociepło,ale
tutajpoprostuAfryka.Wsłońcuczterdzieścistopni,możewięcejmyślał,oblanypotem.
Kierowcataksówkijęknąłgłuchonaprzywitanie,potemkląłupał.Lewąrękąbezprzerwy
ocierstrugipotu,spływającemunakark.Jerzywspółczułkierowcy,alenanapiwek
zabrakłomuzłotówek,miałjużtylkokilkadolarówidwadzieściakoron.Trudnopomyślał
przecieżwalutyniedam.
Wdomustwierdziłzzadowoleniem,żedobrzesięstało,trzytygodnietemu,przed
wyjazdem,zamknąłszczelnieoknaizasunąłgęstestory.Wmieszkaniupanowałwzględny
chłód…Dokładniedwadzieściatrzystopnie.Wziąłprysznic,postanowił,żeprzedwieczorem
niewyjdziezdomu.Przyrządziłsobiejedzeniezpuszek,włożonychmudotorbyprzez
Margaretę,wypiłdużąkawę.Wsamolocierozdawalipolskiegazety,wziąłsięwięcdo
czytania.Wieleaktualnychwiadomościznałzradia,którenaIngarödobrzeodbierało
Warszawę.Terazuzupełniałje;jednymsiędziwił,nadrugiezżymał,ostateczniegóręwzięła
ciekawość:jaktoteżdalejbędzie.
Podzwoniłpoznajomych,usłyszałnajnowszeplotki;reagowałłagodnie,pełen
(jeszcze!)tamtegospokoju,ciszy,lasuimorza.Zdawałsobiesprawę,żedługotaknie
wytrwa,szybkowpadniewwirbieżącychspraw,będądomagaćsięodniegomnóstwa
odpowiedzinamnóstwopytań.Mimowszystkozatęskniłjużdopracy,kolegówi
codziennych,aleprzecieżwłasnychproblemów.
Późnojużbyło,kiedywyszedłnaspacer.Swoimszarymvolkswagenempodjechałpod
rozległypark,ustawiłwózobokkioskuiwszedłmiędzydrzewa.Miałysmutne,zeschnięte
liście,któreopadałycochwilajakkropledeszczu.Pachniałojesienią.
Jerzychodziłpustymiotejporześcieżkami,rozmyślałtrochęonajbliższychdniach.W
parkuniebyłojużnikogo;takprzynajmniejsięwydawało.Zamyślony,niezwróciłuwagina
człowieka,któryodjakiegośczasuszedłzanimkrokwkrok,trzymającsięjednakwpewnej
odległości.Człowiektendostrzegłgojeszczeprzykiosku;popatrzyłnaszaregovolkswagena,
potemprzeniósłwzroknajegowłaściciela.Pamiętałbujne,kasztanowatewłosyijasną
kurtkę;nocbyłatrochęchłodna.Człowiekzastanawiałsięprzezchwilę,coświdaćrozważał.
Potemchybapodjąłdecyzję,boruszyłwgłąbparku.
NazakręcieJerzyspojrzałwbok,zobaczyłnieznanegomężczyznę,ubranegowciemne
spodnieikoszulęwbrązowo-zielonąkratę.Drugiamatorspacerupomyślał.Tamten
zorientowałsię,żejestobserwowany,przyspieszyłkroku.Byłjużterazodwa,trzymetry.
5