Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
RozdziałI
Kraków,jesień2011
Jasna,księżycowanocdrażniłaŁowcę.Jegodługicieńbyłdla
zbłąkanejofiarywykrzyknikiemposłowie„uciekaj”.Zwyklepolował
wmżyste,wietrznenoce,gdymiędzyodrapanymikamienicami
przemykaliostatniprzechodnie.Terazniezaspokojonyodwielu
miesięcygłódwygoniłgoznory.Mężczyznaporzuciłstare,kurczące
sięniebezpiecznieterytorium.Zapuszczałsięcorazdalejoddomu,ale
trzymałsięnurturzeki,którazimnaimętnaukrywałajego
tajemnice.
Zwściekłościąwspominałdni,gdyprzemykałtunelamiwtkance
miasta.Znikałwpaszczachbudynków,byprzechodzącprzez
dziedzińceibramy,wychynąćkwartałdalej.Noweczasyzalałyulice
światłamineonów,zagrodziłypodwórka,zaczopowałybramy
domofonami.Zjawiłysiępolicyjnepsy,pilnującecudzoziemskiej
swołoczyprzelewającejsięnocamigłośnąfalą.Dzielnica,nibytania
dziwka,podwulgarnymmakijażemreklamskrywałaodpadającepłaty
tynkuizasikanebramy.
Ostatniokolejnebrudnemiejscezyskałomodnąetykietę.Narazie
wpubachochwytliwychnazwachpiławspółczesnaawangarda.Zanią
przywędrujetłumprzeciętniakówiprzypadkowychturystów.
Stądtakżebędziemusiałniedługoodejść.Podążynapółnoc
zanurtemrzeki,bypolowaćwśmierdzącychblokowiskach.Łowcabał
siętego,conieuchronniesięzbliżało,czułobrzydzeniedomotłochu
zprzyszłości.Sammieszkałwkiepskiejdzielnicystarychludzi
ibiednychwielodzietnychrodzinzajmującychkomunalnemieszkania
wodrapanychkamienicach,aletobyłojegomiejsce,znał
jeodzawsze.Odkładałwyprowadzkęzdnianadzień.Wkońcumajaki
pełnekrwizmuszałygodozabijania.
Kontrolowaniegłoduprzychodziłomucoraztrudniej.Dawniej
polowałcoparęlat,terazcokilkamiesięcy.Starałsięniesłuchać
burczeniapustegobrzucharzeki.Tworzyłpozorybanalnejwegetacji.
Kupowałchleb,gazety,włączałradio,czasemnawetodburkiwał
nanatrętne„dzieńdobry”sąsiada.Stawałprzedlustremipróbowałsię
uśmiechać,alewodbiciuwidziałmężczyznęodsłaniającegozęby