Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
wypatrywałniecierpliwieżoliborskiegoautobusu.Martaszybkim
krokiem,przechodzącymniemalwbieg,ruszyławstronęWiejskiej.
Kiedyijaktosięstało,tegoniepotrafiłabywpierwszejchwili
powiedzieć.Wtejsamejsekundzieoczywypełniłyjejsięłzami
igryzącyżalzalałjejserce.Tyletrudu,tylestarań,takiepotrzebne,
takiestraszniepotrzebne…–kłułyszpilkibezsilnejgoryczy.Obydwa
flakonyleżałyrozbitenabruku;zjednegosączyłsiępłyn,zdrugiego
wysypałysięizmieszałyzbłotemtabletki.
Tobyłapierwszareakcja.Następnąbyławściekłość,achwilę
potemprzerażenie.
–Spokojnie,kochana…Złośćpięknościszkodzi…–seplenił
wysokiwyrostek,zataczającysięzlekka.Miałtłusteblondwłosy,
spoconątwarzirozpiętąnaszyibarchanowąkoszulę.
Toongwałtownymruchemwytrąciłjejflakonyzręki.Przypadek,
zaczepkaczynieuwaga,którejwinnajestpogoda,błoto,pośpiech?
Jednonieulegałowątpliwości–facetbyłpijany.Iniebyłsam.Obok
zaśmiewałsięniski,gruzłowatychłopakwletnimpłaszczu.
–Zwariowałpan!…Jakpanchodzi?…Proszęsięodsunąć!…
–zawołałaMarta.Wysokiusiłowałjąobjąć.
–Pocotenkrzyk,koleżanko?…Pozbierasię,oczyści…he,he,he!
–zaśmiewałsięgruzłowaty,wgniatającbutemtabletki
wbrudnoczarnąmaź.
Zpobliskiegoogonkado116zaczęlisięodwracaćludzie.Paru
przechodniówprzystanęłowpewnejodległości.
–Copanzrobiłzlekarstwem?!…Milicja!…–zaczęłakrzyczeć
Marta.Żal,złośćiobawadygotaływjejgłosie.Czuławońniemytego
ciałaibrudnegoubranianapierającegonaniąwyrostka.
Ododdalonegozaledwieotrzykrokikiosku„Ruchu”oderwałasię
jakaśpostać.Byłbezczapki,nosiłwelwetową,rozpiętąkurtkę.
JednymskokiemdopadłdowysokiegoiMarty.Wokółnichnarastał
tłumniepewny,ciemny,niewyraźnyjakpogoda.
–Mietek!Gubsię!Pocotenhałas…–Pchnąłwysokiegowbok,
poczymszybkim,bezczelnymgestemująłMartęzapodbródek
ibrutalniepoderwałjejgłowędogóry.
–Siostro!–rzuciłprzezzęby.–Siostrzyczko…Uważaj,jak
chodzisz…Słyszysz!…Nieładujsięnaspokojnychludzi,bobędziesz
płakać!…Ateraz…
–No,tak…–dodałszybkoniskigruzłowaty–wpakowałasię
nakolegęjaktorpedaimażal…