Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
2
–Jesteśmoimnajpiękniejszymurodzinowymprezentem–szepnęła
Martynka,zbliżającswojąroześmianątwarzdokróliczegopyszczka.
–Nazwęcię…nazwęcię…
Zamyśliłasię.
–Nazwęcię…Kruszynkiem…Botychybachłopiecjesteś,
prawda?–spojrzałananiegownikliwie.–Takprzynamniejtwierdzi
tata.
Odstawiłaswojegonowegopupilkadokartonuwypełnionego
słomąipogłaskałagoczule.Byławwyśmienitymhumorze.Okróliku
marzyłaodprzeszłodwóchlat.Rodziceciąglewynajdywalijakieś
problemy–mówili,żejestzamała,żeszybkojejprzejdzieochota
naopiekowaniesięzwierzęciem,żetozbytodpowiedzialne,itakdalej,
itakdalej.Wkońcugdyzwątpiła,żezostanieszczęśliwąposiadaczką
stworzeniaodumnejłacińskiejnazwieOryctolaguscuniculus,którą
poznałanalekcjiprzyrody,nastąpiłzwrotakcji.Otowdniuurodzin,
gdyotworzyłapoprzebudzeniuoczy,zobaczyła,żepokołdrzekica
sobiejakgdybynigdynickrólik.Agdywydałazsiebiedzikiokrzyk
radości,wprogustanęliuśmiechnięcirodzicie.„Wszystkiego
najlepszego,Kwiatuszku”–powiedzieli.Aonawtedyzerwałasię
zpiskiemzłóżkaiwyściskałaichzawszystkieczasy.
–Pewniejesteśgłodny,prezenciku–stwierdziłaispojrzała
nazegarzawieszonynadjejbiurkiem.Paręnaścieminuttemuminęła
szesnasta.
Podeszładotornistra,wyjęłazniegofrotkęizawiązałaswoje
długiejasnewłosywkońskąkitkę.
–Pójdęnałąkęinarwęcitrawy,Kruszynusiu–rzuciławesoło