Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Chciałpodejśćiotworzyćdrzwimaszyny,aleutrudniał
mutosilnypodmuchwciążobracającegosięwirnika.
PosterunkowyMagieraprzedstawiłsięmężczyźnie
wysiadającemuzmaszyny.
PodkomisarzRobertLewzWarszawy.Totachata?
Tak.Wszystkopanupokażę.
Touczęszczanyszlak?
Onastoipozaszlakiem.Małaszansa,żektoś
przypadkowynaniąnatrafi.
Ajednaktaksięstało.
Wczorajbyłaśnieżyca.Nauczycielzgromadą
uczniakówpogubilidrogę.
Śnieżyca?Przecieżdzisiajjestchybazpiętnaście
stopni.
Tutakjużjest.
Gdzieoniterazsą?
Niebyliwzbytdobrymstanie,gdydoszli
nakomendę,więcspisaliśmyichdaneipuściliśmy
dodomu.TowycieczkazWarszawy,więcitak
mapodkomisarzdonichbliżejusiebie,niżgdybyśmyich
trzymalitutaj.
Ruszyliwkierunkuchaty.Drzwibyłyzamknięte.Jedna
zokienniczwisaławyłamana.
Tędyweszli?
Nie,odtyłu,drzwiamidopiwnicy.Tojaotworzyłem
jednąokiennicę,żebycośbyłowidać,botuprąduniema,
atrudnobyłotaksiedziećwciemnościprzeztewszystkie
godziny.
PodkomisarzLewzmierzyłposterunkowegosurowym
wzrokiem,alenicniepowiedział.Twarzpolicjantabyła
usianagłębokimizmarszczkami,chociażniemógłmieć