Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Wałęsającysiężebracywiedzielidobrze,mogą
zawszewyciągnąćmiedziakaodSeta,alenieśmieli
za​cze​pićAdama.
GłosSetaprzerwałwreszciekoncertsprawianyprzez
zgrzytnarzędziiśpiewbrata.Postawiłonprzyścianie
odrzwia,nadktó​rymipra​co​wałza​wzię​cie,iwy​rzekł:
Otóżskoń​czy​łemswojedrzwi.
Wszyscyrobotnicypodnieśligłowy,JimSalt,tłuścioch
zczerwonymiwłosami,przezwanySandyJim,zatrzymał
swójhebel.Adamzaś,rzuciwszyszybkiespojrzenie
naro​botębrata,za​wo​łał:
Jakto,tymy​ślisz,żetedrzwiskoń​czone?
NaturalnieodparłzezdziwieniemSet.Cóż
imbra​kuje?
Wybuchśmiechutrzechrobotnikówzmieszałgo,
spoj​rzałnie​spo​koj​nie.
Adamtylkosięnieroześmiał,zaledwielekkiodcień
zarysowałsięnajegoustach,gdywyrzekłłagodniejniż
wprzódy:
Za​po​mnia​łeśoskrzy​dłach.
Śmiechyrozległysięznowu,gdySetrękąuderzyłsię
wczoło,za​czer​wie​niw​szypouszy.
Hurra!wrzasnąłniewielkipracownik,zwanyWiry
Ben,biegnąckudrzwiomipodnoszącjewgórę,
powiesimyjeprzedpracowniąinapiszemynanich:
„RobotametodystySetaBede”.Jim,gdziemasz
czer​wonąfarbę?
Głupstwo!odparłAdam.Ben!Rzućtozaraz.Tobie
takżezdarzyćsięmożepodobnywypadek,cóżbyś
wów​czaspo​wie​dział?
Niezłapieszmnienatym,Adamie,dopókimigłowy
niezmącime​to​dyzmwy​rzekłBen.