Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
się,żeczłeka,konie,wozywciągnie,kiedyzechceinikt
nawetpomocykrzyknąćniezdoła.Modliłamsię,kiedy
stałamnapłaskiejłodziidwielinyjenociągnęły
jąkuniewidocznemubrzegowi!Dwakonietoń
pochłonęłaijedenciężkiwóz,zmiatającgozwielkiego
promu,aleludziemówili,żeitaknicto,borzekalatem
spokojna...
Kochnapochyliłasięnademną,odrywającodmyśli.
–MyjużbliskoKrakowa.Jeślizechcecie,dziśjeszcze
nanocstaniemy.
Serceporuszyłosięwemnie.Rozejrzałamsię
spłoszonapociemnejkaplicyoświetlonejjenojedną,ale
drogą,grubąświecą.
–WKrakowiestaniemy?
Zaśmiałasię.
–Nie,wZatorze.Tamspocznieszpani,czasdasz
Krakowowi,bypowitaniezgotowaćzdążyłidopierosię
okażesz.
–Azłeniebędzie?
–Kto?Co?
–Miasto.
–Zaco?
–Żezaichpaniąwielkąnanastępstwotojazjeżdżam.
Uśmiechnęłasiępięknie,znowudotknęłamojejtwarzy
ipodałamiciepłądłoń,bymsięłatwiejwciężkiejszubie
dźwignęła.
DoZatorajechałamkonno,boileśnytraktchłodził,
słońcapuszczająctyle,byprzykrymniebyłoidlatego
przedewszystkiem,żezwyczajnielubiłamsiedzieć
wsiodle.Rozglądałamsięzprzyjemnościąpoorszaku
moim.Panówzacnych,strojnychkilkuzemnąodgranicy
jechało,zktórymiKonstancjaczęstośmiałorozmawiała,