Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zwidocznyminiewielkimibliznami.Teręcenigdymnienieuderzyły,
aleirzadkogłaskały.Zatocodziennieranodelikatniesplatałymoje
włosywdługiewarkocze,przetykanekolorowymiwstążkami,
kupowanymirazdorokuodwędrownegohandlarza,któryzaklinałsię,
żewiezietowarprostozKonstantynopola…
Odeszłamzaledwiekilkanaściekroków.Cośuparciedusiłomnie
wgardle.
–Frederiko!–usłyszałam.
Odwracającsię,udałam,żerazimniewschodzące,majowesłońce
iprzysłoniłamoczyramieniem.Miałamnadzieję,żematkanie
zauważyłez.
–Pamiętaj,żebymniemusiałaprzezciebiepłakać!
KołopołudniastanęłamwBerlinie.
Wstolicyeuropejskiegoświata,zjednymtobołkiem
zezgrzebnego,szaregolnuwręce.Tobyłcałymójdobytek–
sukienczynazszerokąspódnicą,długapłóciennakoszulapodspód,
małyjasiek,starannieprzezmatkęwypełnionypierzem,kostkaszarego
mydła,pięknietkanyręcznikiczteryjabłkaznaszegosadu.Chlebiser
zjedliśmyzwujemStephanempodrodze.Nieoczekiwaniedostałam
odniegoparękrajcarów–nadobrypoczątek.Pożegnaliśmysię
serdecznie.
Pamiętając,conakazałamimatka–niestałamzrozdziawionągębą
iniegapiłamsięnaulicznyruch,jakbymspadłazksiężyca.
Udawałam,żeniejestemtuporazpierwszyiwcalenieprzerażamnie
miejskigwar.Starałamsięporuszaćswobodnie,nawettrochęleniwie,
wtylkomniewiadomymceluikierunku–żebyniewzbudzić
zainteresowaniaewentualnych„opiekunów”.
Taknaprawdęniemiałampojęcia,gdziejestem;bliskapaniki
szłamztłumem,licząc,żedokądśmniezaprowadzi.
Pojakimśczasiepoczułam,żenapięciemnieopuszcza