Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Tegojeszczeniewiesz.–Mamawchodzinacoraz
bardziejstanowczetony.–PozatymdoktorLisiecki
powiedziałmicośjeszcze.
–Nibyco?Wymyśliłkolejnebadanie?
–Nie,alepoleciłkogoś,kto...
–Oho!
–...podobnobardzodobrzeznasięnategotypu
przypadkachimógłbypomóc.Zajmowałsięjużosobami,
przyktórychinnizałamaliręceisiępoddawali.Naprawdę
wartodoniegopójść.
Przezchwilęmilczę,przetwarzającjejsłowa.Słyszałam
jejużzdecydowaniezbytwielerazy,byponowniesię
nabrać.Wszyscyspecjaliści,uktórychdotejporybyłam,
mielibyćwspanialiiodmienićmojeżycie.Coztego
wyszło?Chybaniemuszęmówić.
–Możemyotymporozmawiaćkiedyindziej?–pytam,
boomawianietegoteraz,wtrakciekryzysu,naprawdę
misięnieuśmiecha.
Mamarobitenswójdziwacznywyraztwarzy,który
oznacza,żeanitrochęsięzemnąniezgadza,alenie
mainnegowyjścia.
–Toważne.Musimyzdecydowaćotym,codalej...
–Naraziechcętylkospokojniedotrwaćdowieczora–
przerywam,przyjmująctonpodobnydojejtonu.
Mierzymniespojrzeniem,alepochwilikiwagłową
nazgodęiwychodzi.
Gdytylkozostajęsama,ponowniezakopujęsiępod
warstwąkoców.Tymrazemniemajużdlamnie
znaczenia,czymnieprzygniotą.Amożetakbyłoby
lepiej?Skoroitakniktnieumiemipomóc...
Jaknazłośćznówzaczynammyślećonarkozie
iprzypominamsobie,żewszyscywidzielimojepośladki.