Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
jednoalbodrugie.
–Młotek…–szepnęłazamyślonaDobra.Spojrzałanaswojąrękę
ilekkoniąstrzepnęła.Strunywysunęłysięzpalcówizamiotły
podłogę,aleniewypaliływniejdziury.
–Mogę?–zapytałaDar,wyciągającrękę.
Dobraposłałastrunywjejstronęidelikatnieowinęłaszczupłądłoń,
pilnując,byniezacisnęłysięzamocno.
–Sąciepłe–uśmiechnęłasię.–Imiękkie.Ażdziw,żemogą
skaleczyć.
Dobra,cofnęłastruny,apotemuderzyłanimiwdrewnianypodest.
Nadeskachzostałwypalonyznak.Zastanowiłasięipochwili
pogłaskałauszkodzenie,aonozasklepiłosięiwróciłodoswojej
naturalnejbarwy.
–Niesamowite–zachwyciłsięWolnodziej.–Wielkąmaszmoc,
dziewczyno.Pilnujswejduszy,bytenogromniezasiałwTobieziaren
poczuciawszechmocy.
–Onie–powiedziałapewnieDobra.–Niejestemwszechmocna.
Niemogęwskrzesićtych,którychzabiłam.
Wolnodziejpokiwałgłową,wstałiojcowskimgestempołożyłrękę
najejwłosach.
–Będązciebieludzie.
BratWiernomysłzmierzałdosiedzibyZakonuzdobrąnowiną.Wraz
zeswoimoddziałemwymiótłzgłównejdzielnicywszystkich
podejrzanychoraznieznanychminstreliigrajków,nieczyniącnic
więcejponadto,cokonieczne.Akoniecznebyłotylkopokazanie
milczącejmocy,któramaluczkichnapawałastrachemiuległością.
Wystarczyło,bypodszedłdorozmuzykowanegośmiałkanaroguulic,
stanąłnaprzeciw,znieruchomiałznacząco,aonwtepędyzbierał
drobniaki,comuprzechodnierzucili,zarzucałlutnięalbohitarę
naplecyikłaniającsięnisko,gnałwstronębramymiejskiej,modląc
się,byżadenzmnichówniepodążyłzaniminieodebrałskromnego
dobytku.Owszem,jaktrzebabyłotoitaksiębezczelnośćkarało,
czasemniclepiejniedziałanawyobraźnięniżroztrzaskanaobruk
wrażahitara.