Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
4
PodniosłaraptemgłowęizobaczyłaprzedsobąwypłowiałeoczyKonstantego.
Patrzyłnaniąwmilczeniu,niedbającokonie,któreszłynogazanogąznisko
opuszczonymiłbami.Terazwolnoodwróciłsię,zasłoniłplecami.
–Przecieżtoniemożliwe,żebyKonstantymiałstoosiemdziesiątlat–
powiedziałazjakimśnagłymgniewem.
–Stoosiemdziesiątdwa–poprawiłnieodwracającsię.
–Niktnigdyniesłyszałotakimwieku.PocoKonstantypleciepodobne
niedorzeczności.
–AwPiśmieŚwiętymniepisząotakichlatach?Tyleludziumarłozamego
żywota.Ipolscykrólowie,iNapolion,idużocarówstraciłożycie,iKościuszko,świeć
Panienadjegoduszą,urodziłsięzamojejpamięci,nawojowałsięitu,iwAmeryce,i
gdzieśtamwjakimśzamorskimkrajuoddałduszęBogu.
–Konstanty,ilejabędężyła?
Onpowoliodwróciłsię,uśmiechnąłledwodostrzegalniepodwąsem,który
kiedyśbyłsiwy,aterazstałsięzielonyjakrzecznywodorost.
–Dlaciebie,panienko,jeszczedalekadroga.Tydopieronapoczątku.
Znowupoczułatendziwnydreszczizarazemzrobiłosięjejduszno.Zamknęła
parasol,jakbytenbiałykrążekbatystutamowałdopływpowietrzapachnącegotutaj
niedalekąrzekąirozgrzanyminasłońcułachamiczernic.Jużkiedyśbyłojejtak
dusznoipodobnychłódbiegłwzdłużkręgosłupa.Boże,kiedytobyło.W
niemowlęctwie,októrymopowiadałapiastunka,wdzieciństwiewspominanym
niegdyśprzezojcaidomowników,wmłodości,cojąjużsamapowolizapomina.A
możewtrumnie,którająkiedyśzamknęłanawieki.
Wtedynaglezatrzymałysiękonie.Helenapodniosłaoczyizobaczyłamiędzy
głowamikońskimistojącegopośrodkudrogiwyrostka,ubranegonitojakwypędzony
zgimnazjumstudencik,nitojakwędrownyrzemieślnik.
Skłoniłsiętrochęmożezanisko.
–Dopraszamsięłaskiwielmożnejpanienki,skaleczyłemnogęiniemogęiść
dalej.
–Adokądsiękawalerwybiera?
–DoBujwidztylko.Jużniewielezostało.
–Tojużbliziutko–potwierdziłżyczliwieKonstanty.
PannaHelenapomyślałaraptem,żeźlerobi,alenagłospowiedziała:
–Notoniechkawalersiada.
Onruszyłdobryczkiipostawiłnastopniunogęobutą,jaksięterazokazało,w
przyzwoitybut.Bryczkaprzechyliłasięgwałtownienabok.PannaHelenachwytając
sięoparciakrzyknęłarozkazująco:
–Nietu.Właźnakozioł!
Onuśmiechnąłsięjakośdziwnieipopiaściekoławspiąłsięzręcznienakozioł
obokfurmana.Dopieroterazzauważyła,żebyłbezczapki.Wielkie,rudewłosyopadły
nawysokieczołoiprzygwałtownychruchachzasłaniałysuchą,niespokojnątwarz,po
którejcochwilaprzebiegałyjakieśraptowneijakbysprzeczneuczucia.Tochciałsię
śmiać,tosiękrzywiłzbólu,atomrugałporozumiewawczookiem.Jeszczeraz
pożałowałaswegoodruchu.
Konieruszyły,skrzypnęłarozeschniętabryczka,jakiściężkiptakpoderwałsięz
jagodowiskaizczymśczarnymwdziobiepoleciałniezdarniewgłąblasu.Pasażercoś
zagadałcichodoKonstantego,atenodmruczałmupotakująco.Spostrzegła,że
9