Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Zwierzętabojąsiępiorunówiludziebojąsięniebieskiegoamożepiekielnegoognia,
uspokajałasiebie.
–AottakiszkodapanaPiotrusia–rzekłraptemwzamyśleniuKonstanty.
Helenazamarłanamoment.Potemprzeżegnałasięukradkiem.
–CosięKonstantemuprzypomniało?
–Zawszepamiętam,kiedytędyjadę.
–Tylelatminęło.Jajużsamaniewiem,czytoprawda,czynieprawda.
–ŻalPiotrusia.Urodziłsiędowielkiegożycia.
Słuchali,jakkołaleniwiemieląpopiółdrogi.Lasbrzmiałgłosamiptaków
obudzonychprzezsłońce.Helenanagleosłoniłasięparasolem.Wierzchemdłoni
starłacośmokregozpowieki.
–PocoKonstantyotymmówi?–szepnęłazrozpaczą.
–Jaichwiozłemwtedy,bowielkiewtedybyłyśniegi.Konieimpopadały.A
kozacyparliodOszmiany.Szliwielkąobławą.Trzebabyłouciekaćwnaszestrony.
Milczałobracającwpalcachstarebiczysko.
–Możeonimyślał,żejakmabyćśmierć,toniechbędzietu,bliskoswoich.
Jagojużzapomniałam,pomyślała.Jakionbył,wysokiczyniski,blondynalbo
brunet,wesołyamożeraczejstateczny.Tylelat,caływiek.Aletonieprawda.
Pamiętamoczy,usta,uśmiechitęwibracjęidącąodjegodłoni,barków,muśnięcia
kędzierzawychwłosów.Znowupodniósłsięzlasutendziwnydźwięk,którysłyszała
rano.Jakbyziemiawswoimlocieocierałasięościanynieba,albomożepiekła.
–Konstanty,słyszysz?–spytała.
–Pewniemyśli,żetotenSchickelgruberłzylejenadswoimigrzechami?Ato
rojstybudząsię.Wnocyzastygły,aterazprzysłońcuprzeczchnęlisię.Ottobieimasz
–stęknąłnakońcuzrozpaczą.–Prrr,ciebiewilcy…
Musztrowałkonie,dającdrogękomuśznaprzeciwka.Biały,wściekłykoń
przeleciałobokzaprzężonydofantazyjnejlinijki.Helenaobejrzałasięzatymkońskim
albinosem.
–Uszanowaniepanidziedziczce–odezwałsięzrosyjskapowożącylinijką.A
byłtoniski,aleszerokijakszafamężczyznawmundurzeisprawnika.Czarne,
maleńkieoczkaśmiałysiędobroduszniewogromnejtwarzyozdobionejsutym
wąsem,twarzyszarejiokrutniedziobatej.
–Dzieńdobry–powiedziałaniechętnieHelenazasłaniającsięparasolką.
Linijkapomknęławtumanachkurzu.Jeszczedługąchwilęsłychaćbyłojej
dzwoneczekrosyjskąmodązawieszonyprzychomącie.
Konstantyprzeżegnałsięszeroko.
–Tfu,duchnieczysty.Patrzcie,jakonlatanatejswojejlinijce.Ranotu,
wieczoremjużpodBezdanami.Węszyjakpiesgończy.
Ajejsięwydało,żesłyszyWilię.Wtymmiejscudrogarzeczywiściezbliżałasię
dorzeki,dostromegourwiska,podktórymbełkotaławodawprzewróconychpniach
starychsosen.Skądjatengłospamiętam,pomyślała.Skądśpamiętam,alejakbynie
zeswegożycia.Cosięzemnądzieje.Tonic.Jutrotrzebazacząćsmażeniekonfitur.
Opuściłamsięwpracy.Czekałamnatendzień.Aletendzieńtakisamjakwszystkie
inne.
Leczznowuprzebiegłpodsukniąwzdłużstosupacierzowegotenchłodny,
nieprzyjemnydreszczyk.Tak,tojużtrzydzieścilat.Prógstarości.Starośćbez
młodościibezwiekudojrzałego.Bógtakchciał.Bógzrządził.Bógpokierował.
Iprzeżegnałasięukradkiem,rozglądającsięnaboki,czyktośtegoniewidzi.
–Wybacz,PanieBoże–szepnęła–idajłaskęwiary.
8