Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
powodu,żeniemielityleszczęściacotyiurodzilisię
wnędzyibrudzie.Popatrznatedzieci.Czygorsze
odciebie?Wskazałarękąnasynówsmolarza.
Dzieciwwesołychpodskokachtaplałysięwbłocie.
Taprymitywnazabawasprawiałaimnajwidoczniejdużo
radości.Gardziłemnimi.
Tak,nietylkogorsze,aleiwstrętne
odpowiedziałembezwahania.
Obeszliśmycałepodgrodzie.Wszędziebyłotaksamo.
Dzieciwyglądałynędznie,aichrodzicekłanialisię
nawidokmojejmatkiimnie.
Synu,czyuważasz,żeciludzieszczęśliwi?
Nierozumiałempytaniamatki.Biedacydalejmnie
obchodzilitylecotrawaskoszonawzeszłymroku.
Niedbamotychludzibardziejniżopsy.
Matkazmartwiłasięipowiedziałapochwili:
Synu,kiedytwójojciecalbojakiśinnyfrancuskipan
podniesietymbiedakomczynsz,ichszczęścieszybkosię
zawali.Czyradośćtychdziecijestinnaodtwojej?
Matkapróbowałamnieprzekonać,żebymzmienił
zapatrywaniaodnośniedobiedaków.Nieznałemjednak
odpowiedzinapytaniematki.
Powiodłamniewkońcudozakonnic,któreniedaleko
Gloucesterprowadziłyleprozoriumdlatrędowatych.
Wszyscyśmiertelniebalisiętrędowatych.Byćchorym
natrądoznaczałożyćpozanawiasemcywilizacji.
Dotkniętychtrądemjużzażyciaskazanonapiekło
samotności,nędzyicierpienia.Wyrzekałysięichnawet
rodziny.Byłotobardzomałochrześcijańskie.
Czywidzisztychludzi?zapytałamniematka,
poczymwskazałanastarszegomężczyznęimłodego