Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Wiatrciąglewiał…deszczciąglepadał.
Jedzenieniestawałosięanitrochęlepsze.
Izawszebyłoprzeraźliwiezimno.
Atatacałyczaszarabiałtakkiepsko,żeledwobyłogostaćnajego
częśćczynszu,niemówiącokupniewłasnegodomu.
Iwreszciektóregośdniamamamiaładość.
Siedziałemwsalonie,zajmowałemsięswoimisprawami,bawiłemsię
jakimiśdrewnianymiklockami.Rodzicekłócilisięocoświnnym
pokoju–niecogłośniejniżzazwyczaj,alebezprzesady–gdynagle
matkazłapałamnie,ubraławpłaszcziwyprowadziłazdomu.
–Atygdziesięwybierasz?–krzyczałdoniejtatazeswoim
włoskimzakcentemGeordie.Nierozumiałem,comówił,ale
wprzypadkutatyniebyłotokonieczne.Wystarczyłosamonatężenie
głosu.
–Tujestokropnie!–krzyczaładoniegoprzezłzy.–Jadędodomu.
Twojarodzinato…
Niemogłasobienawetprzypomniećwystarczającoobelżywego
słowa.
–Dajspokój,Esther–szydziłtata.–Nigdzieniepojedziesz.
–Odchodzę!
–Wcalenie.
–Tujeststrasznie.Strasznie!Wracamdodomu!
Ityle.Wyszła,ciągnącmniezesobą.Niesądzę,żebytoplanowała.
Tobyładecyzjapodjętapodwpływemimpulsu,choćmiałaprzysobie
wystarczającodużopieniędzynapodróż,więcmusiaławtajemnicy
odkładać.
Wskoczyliśmydoautobusu,nimtatazdążyłnaszłapać,iwkrótce
odjechaliśmyzdworcaautobusowegowNewcastle.Oczywiście
wszystkotobyłodlamnietotalnieprzytłaczające.Wtamtychczasach
pociągibyłynapędzanelokomotywamiparowymi,więchuczały,
sapałyigłośnoświstały.Musiałemzakryćuszydłońmi.Dotego
jeszczedochodziłyogłoszeniadobiegającezgłośników,wrzaski
sprzedawcygazety„EveningChronicle”,tłumyludzibiegających
międzyperonami,umundurowanitragarzepchającywózki
zwalizkami,przeklinający,gdyjednaznichspadłaiwyrzuciłazsiebie
naziemięcałązawartość.
Apośródtegowszystkiegomojabiednamama,ciągnącamniewtę
czytamtąstronę.Usiłujęsiędowiedzieć,cosiędzieje,bozaczynam
siębać.Jejtwarzjestcałamokrainapuchnięta.Mamawyciągaszyję,