Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
wyglądając,jakbykażdąjegościanęzrobionozinnegokawałka
metalu.Niektórepordzewiałe,innepomalowaneodpadającąpłatami
emalią.Konstrukcjiniemożnabyłonazwaćprostopadłościanem,
bocałośćsprawiaławrażeniepolepionejnaprędcebryły,wktórej
żadnedwieścianynietworzyłykątaprostego.Drzwinierówne,
zapadniętenazawiasachtak,żeugóryidołuodsłaniałyzupełnie
ciemnewnętrzetrójkątnymiszparami.Alewczorajtegoblaszakatunie
widział.
Zzamyśleniawyrwałogowibrowanietelefonu.
—Tak.Hej,mamo.Mhm.Tak.Nopewnie,żebiorętabletki,
przecieżniewolnomiprzerywać.Nie,oddwóchlatmisięnie
zdarzyło.Naprawdę.Nie,wtenweekendnie.Możeprzyjdę,niewiem,
jakbędziezczasem.Nonie.Mówiłem,oddwóchlat...Nie,nie
miewamataków,przecieżpigułki...Aha,tochybadobradawka.Nie,
niebrzmięsmutno.Naprawdę,wszystkowporządku.No,narazie.
Oczywiście,żeniebrzmiałsmutno.Trudnoodczuwaćsmutek,
tkwiączafarmakologicznąkurtynąobojętności.
Otworzyłbramęiwszedłnaschody.Napółpiętrze,międzydrugą
atrzeciąkondygnacją,siedziałotrzechnastolatkówipaliłopapierosy
własnejroboty.Spróbowałichwyminąć,gdyjedengozatrzymał.
—Hola,gdziesięspieszy?
—Przepraszam—odpowiedziałpółszeptem;zrobiłkrok,aleręka
chłopakaprzytrzymałagowmiejscu.
—Coonmówi?—zapytałdrugi.
—Tochybaniepopolsku—powiedziałtrzeciiwyszczerzył
zęby.
DopieroterazFlorianzauważył,żemajągłowywygoloneztyłu
ipobokach,zopadającyminaoczygrzywkami.Nakurtcetego,który
trzymałgozaramię,widniałanaszywkazlogo,jakiewidywał
wtelewizji.Narodowcy,przypomniałsobie.NowiNarodowi.
Neonarodowcy.Postnarodowcy?Meta?
—Ja...polski...—wyjąkał,próbującwyciągnąćsplątanyjęzyk
zniekontrolowanegostrumieniamyśli.