Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Martanieprzejęłasięanichłodem,aniironiąwmoim
głosie.Oderwałasięodstolika,alenieodtematu.
—Prawdęmówiąc,tosięnawetucieszyłam,żepan
PawełwyjechałdotejcałejAmeryki.Bojużwmiasteczku
zaczynalimniepytaćotowspólnemieszkanie.Jakby
małobyłoinnychplotek!—zerknęłanamójbrzuszek.
Oswojejciążyteżniezamierzałamzniądyskutować.
Aniwdychaćrozpylanegoprzezniąśrodka.
—Niechpaninieprzesadziztąchemią—rzuciłam
tylkoiruszyłamkuwyjściu,łapiącpodrodze
przeciwdeszczowypłaszczzdużymkapturem,
odziedziczonypotobie,babko.—Zostań—rzuciłam
jeszczedoUntyiruszyłamwgłąbpluchy.
Padałownieuporządkowanym,niespokojnymrytmie.
Zrywami.NawetPawełnieułożyłbyztychodgłosów
żadnejharmonijnejmelodii.Alektopowiedział,żezawsze
musibyćharmonia?
2
Szłamprzezdeszcz,jaktobyłowtwoimzwyczaju,babko.
Dlaciebieniebyłozłejporynaprzechadzkę.Należałosię
tylkoodpowiednioubrać.Zostałmipotobienietylkoten
wielkiprzeciwdeszczowypłaszcz,lecztakżedwiepodpinki
doniego—wełniananapaździernikipodbitalekkim
futerkiemnapóźniejszesłotyichłody.Dotegokilkapar
kaloszy,śniegowcówiskórzanychbutów,które
wytrzymywałynajgorszeroztopy.
—Pasująnaciebiejakulał—mruknąłPaweł,gdy
porazpierwszyprzynimwciągnęłamnanogitwoje
granatowekalosze.Miałchybadualistyczneodczucia.
—Wszystkotakpasuje—przyznałam.—Bluzki,
sukienkiibuty.Tensamrozmiar.
—Itesameupodobaniakolorystyczne—dodał,
patrząc,jakdobrzekaloszezgrałysięzespódnicą,
rajstopamiibluzką.—Szafir.Onateżlubiłaszafir
—zapatrzyłsięnaszalik.—Iteżbyłojejwnim
dotwarzy.
WgłosiePawłabyłyminorowetony.Chybazatobą