Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
pozbawiałajątchu.
–Wieszoczym.–Zerknęłananiego,zmieszana.Wielerzeczy
zbywalimilczeniem.Onaniechciałarozmawiać,aontoakceptował.
Chociażbywałytakiednijakdzisiaj–kiedynachodziłająochota,
byponownieprzeanalizowaćwszystkoodpoczątku.Wiedziała,
cousłyszy.„Zostawto.Idźdoprzodu”.Damianzawszetopowtarzał.
–Magda…
–Wiem.Mamtozostawićiiśćdoprzodu–weszłamuwsłowo.
–Wtymprzypadkuwdół.–Obdarowałjącierpliwymuśmiechem.
Miaławrażenie,żetakiuśmiechmiałzarezerwowanytylkodlaniej.
Częstopróbowałasobieprzypomnieć,czywidziałagonajegoustach,
gdysiępoznali,aleodpowiedźzawszebyłatakasama.DamianAntos
donikogonieuśmiechałsięzcierpliwością.Zwyższością,ironią,
pogardą,czasemnawetzradością,aletakiuśmiechbyłtylkojej.
Lekkouniesionyprawykącikust,nadktórymznajdowałasięledwo
dostrzegalnablizna.Zauważyłajądopieroniedawno.Byłaciekawa,
skądpochodziła,aleniemiałaodwagizapytać.Zakażdymrazem,
kiedyzagadywałagooKraków,robiłsiędrażliwyalbowymawiał
ododpowiedzijakimiśobowiązkami,przezcozrozumiała,żenie
masensuciągnąćgozajęzyk.
–Wracamy?–upewniłasię,zarzucającplecak,któryniecostracił
nawadzepotym,jakDamianprzełożyłdoswojegodwadużetermosy.
–Towszystkonieważyłowięcejniżpięćkilogramów,ajamiałam
wrażenie,żetaszczęnaplecachczterolatka!–Zaśmiałasię.
–Wiem.Aletymsamymudowodniłemci,żetwojakondycjajest
kiepska.Samowejściepodgóręmęczy,zkażdymkrokiemplecak
ciciążył,chociażnicdoniegoniedokładałempodczasmarszu
–wyjaśniłDamian.–Pamiętasz,jakpodrzuciłaśgonadole,śmiejąc
sięzemnie?
–Notak.Nieczułamjegociężaru,dopieropóźniej…
–Kilkabułek,dwatermosy,czekoladatonaprawdęniejestduże