Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
do​cie​kli​wośćko​le​gi.
Serio?Mnietoniedajespać.Jestnoc,wichura.
Nawetstrażnicystojącynamurachzostalizwolnieni
dodomu.Królmusitamtrzymaćcośbardzocennego,
skoropilnujetegoczterechstrażników,dzieńinoc,bez
wzglę​dunato,jakajestpo​go​da.
Mło​dymęż​czy​znawle​piłwzrokwdrzwi.
My​ślisz,żecho​dzioja​kiśskarb?
Kolegadźgnąłrudzielcapodżebremiwyciągnął
miecz.
Siedźci​cho,ktośidzie!
Spomiędzydwóchurzędniczychbudynkówwyłoniła
sięzagadkowapostać.Byłtomężczyznawbiałych
szatach,którywlewejręcetrzymałpochodnię,drugą
zaśrękąosłaniałtwarzprzedwiatrem,przytrzymując
krawędźszerokiegokaptura.Nieznajomyzmierzał
pro​stokustraż​ni​kom.
Ktoidzie?wrzasnąłjednookistrażnik,prostując
rękęzmie​czem.
Mężczyznaodsłoniłtwarz.Miałbiałąbrodęijasne
oczy.
JestemMagnuspowiedział.Arcykapłanświątyni
Wiel​kichBu​dow​ni​czych.
Kiedytylkoskończyłmówić,strażnicyugięliprzednim
ko​la​no.
Proszęmiwybaczyćbrakogłady,paniewybełkotał
strażnik,któryjeszczechwilętemugroził
świątobliwemumężowi.Wiejeipada,niewidziałem
przezto,że…
NiechajWielcyBudowniczowiecibłogosławią
przerwałmuMagnus,składającdłonie
wmo​dli​tew​nymge​ście.
Niechnieprzestajądociebieprzemawiać!odparli
straż​ni​cy,skła​nia​jącgło​wy.
Opuść​ciekład​kęza​żą​dałar​cy​ka​płan.
Rudzielecpołożyłrękęnaprzekładni,która