Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Chybazedwiegodzinywspominałmojąbabcię.Jeśli
miałamznaleźćzłodziei,którzyogołocilijejdom,tozcałą
pewnościąmogłamgoniepodejrzewać.
Trudnomibyłoterazutrzymaćgłowęwpionie.
Zmęczeniepocałymdniupracyzrobiłoswoje.Zamiast
pójśćnaognisko,najchętniejpołożyłabymsiędołóżka.
–Niedługobędziemy–oświadczyłMszczuj,
przywracającmniedoprzytomności.
Wyjrzałamprzezokno.Jechaliśmywąskądrogą,
pnącąsięcałyczaswgórę.Poobustronachrozciągałsię
gęsty,dośćciemnylas.
–ToŁysaGóra?–zapytałam.
–Tak,zarazbędziemypodszczytem,gdziemożnasię
zatrzymać–potwierdził.
Miałamnadzieję,żenietrzebabędziedalekoiść.Nogi
powoliodmawiałymiposłuszeństwapocałymdniu
wczółenkach.Zamierzałamjezdjąć,gdytylko
usiądziemyprzyognisku.
WkońcuMszczujzatrzymałsamochódizlekkim
trudemzaciągnąłblokującysięhamulecręczny.
–Nieodjedzie,jaknasniebędzie?–zapytałam
ześmiechem.
–Mamnadzieję,żenie.Chociażzdrugiejstrony,
najchętniejbymsięgojużpozbył.Przynosiwięcej
kłopotówniżpożytku,abenzynaniejestnajtańsza.Tonie
byłmójnajmądrzejszyzakupwżyciu.
Niespiesznieruszyliśmyzacienionąprzezdrzewa
ścieżką.Żercacałyczasopowiadałmilekkodrżącym
głosemoBielinachiotradycyjnychspotkaniachnaŁysej