Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
icieszyłamsięsamotnościązdobywcy.Zrazuuśmiechałamsiędosiebieiczułamsię
podniesionanaduchu;aledzikaradośćprzygasławemnierównieprędko,jakuspokoiłosię
przyśpieszonebiciemegotętna.
Dzieckoniemożewojowaćzestarszymi,takjakjatouczyniłam;niemożepuszczaćwodzy
uczuciomwściekłości,nieodczuwajączarazpotemdręczącegowyrzutusumieniaichłodu
reakcji.Wybuchjaskrawego,żywego,gorącego,pochłaniającegopłomieniabyłbyobrazem
stanumejduszywchwili,gdyoskarżałampaniąReedigroziłamjej;czarna,wypalonapustka
zchwilą,gdypłomieniezagasły,byłabyobrazemmegostanu,gdypółgodzinnacisza
izastanowieniewykazałymiszaleństwomojegopostępkuiokropnośćstanowiska
nienawidzonejinienawidzącej.
Zemstyzakosztowałamporazpierwszy;wydawałamisięwinemaromatycznym
ikrzepiącym,leczjejzimnyigryzącyposmakbudziłwemnieuczucie,jakbymbyłaotruta.
ChętniebyłabymterazposzłaiprzeprosiłapaniąReed.Wiedziałamjednak,poczęści
zdoświadczenia,apoczęściinstynktownie,żeodepchnęłabymniezpodwójnąpogardą,tym
samympodniecająctylkonanowowmejduszyniespokojnepopędy.
Pragnęłamczyminnymzająćwzburzonemyśli,znaleźćpokarmdlauczućmniejwrogichniż
uczuciaposępnegooburzenia.
Wzięłamdorękiksiążkębyłytobajkiarabskie;siadłamispróbowałamczytać.Niemogłam
jednakdoczytaćsięsensu;mojewłasnemyślistawałypomiędzymnąastronicami,wktórych
zawszeznajdowałamtyleuroku.
Otworzyłamszklanedrzwiodogrodu:ciszatampanowałazupełna;mrózbezsłońcaibez
powiewuogarniałcałyogród.
Okryłamgłowęiramionaspódnicąiwyszłamprzejśćsiępozupełnieustronnejczęściparku.
Nieznalazłamjednakżeprzyjemnościwwidokudrzewmilczących,spadającychszyszek
świerkowych,zmarzniętychresztekjesieni,rdzawychliści,terazzmiecionychwiatrami
nakupkiizesztywniałych.Oparłamsięobramęiwyjrzałamnapustepole,gdzieniebyło
pasącychsięowiecnakrótkiejteraz,zwarzonejizbielałejtrawie.
Szarytobyłdzień;nieprzejrzysteniebozapowiadająceśniegzwisałociemnąoponąnad
ziemią;spływałystamtądodczasudoczasuśnieżnepłatkiiosiadały,nietopniejąc,natwardej
ścieżceioszronionejtrawie.Stałamtak,nieszczęśliwedziecko,szepcącdosiebie:„Co
japocznę?Cojapocznę?”.
Wtemusłyszałamwołającymniejasnygłos:
PannoJane!Gdziepanienkajest?Proszęnalunch.
Wiedziałam,żetoBessie,alenieruszyłamsię;jejlekkiekrokibiegływzdłużścieżki.
Cozaniegrzecznaosóbka!powiedziała.Dlaczegotopanienkanieprzychodzi,kiedy
wołają?
ObecnośćBessiewporównaniuzmyślami,któremniegnębiły,wydałamisięradosna,
pomimożeBessiejakzwyklebyłatrochęwzłymhumorze.Prawdęmówiąc,postarciuzpanią
Reedipomoimzwycięstwieniedbałamwielceoprzejściowygniewbony,zatomiałam
ochotęskorzystaćzjejmłodzieńczejniefrasobliwości.
Więcteżpoprostuzarzuciłamjejobieręcenaszyjęipowiedziałam:
No,Bessie,niegniewaćsię,niebesztać!
Szczerszytobyłiśmielszyodruchzmejstronyniżjakikolwiekdotychczas;jakośjejsię
tospodobało.
Dziwnezpanienkidziecko,pannoJanerzekła,patrzącnamnietakiemałe,samotne,
zamkniętewsobiestworzenie.Mapanienkapójśćdoszkoły,zdajemisię.
Skinęłamgłową.
InieżalbędziepanienceopuścićbiednąBessie?
CosobieBessierobizemnie?Zawszetylkoburczynamnie.
Bozpanienkitakiedziwne,wystraszone,nieśmiałestworzonko.Trzebabyćśmielszą.
Co?Żebyoberwaćwięcejszturchańców?
Głupstwo!Aleponiewierajątupanienkątrochę,topewna.Matkamoja,gdymnie
tuwprzeszłymtygodniuodwiedziła,powiedziała,żeniechciałaby,ażebyktórezjejdziecibyło
namiejscupanienki.No,aterazpójdziemydodomu,mamdobrewiadomościdlapanienki.
Niechcemisięwierzyć,Bessie!
Dziecko!Cotyprzeztorozumiesz?Jakimismutnymioczamipatrzysznamnie!Nowięc:
pani,panienkiipaniczwyjeżdżajądziśpopołudniunaherbatę,apanienkabędziepiłaherbatę
zemną.Poproszękucharkę,żebyupiekłapanienceciasteczek,apotempomożemipanienka
przejrzećswojeszuflady,gdyżmamzapakowaćwalizkępanienki.Panichce,żebypanienka