Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Acotysiętakjąkasz?–Lindaspojrzałananiego
spodzmrużonychpowiek.–Golnąłeśsobiecoś?Takskoro
świt?
–Nie!Skąd!–Jeremiwyglądałnaprzerażonego
absurdalnościązarównosamegopomysłu,jak
ipodejrzenia,żemógłówpomysłwdrożyćwżycie.
–Szkoda…–Dziewczynawestchnęłagłośno.–
Miałamnadzieję,żedaszmipoprowadzićKazika.
Niedorzecznośćtegopomysłusprawiła,żeOrgankowi
zrobiłosięsłabo.Tojużchybaszybciejubzdryngoliłbysię
zarazpoprzebudzeniu,aniżelipozwoliłkomukolwiek
prowadzićswójsamochód.AjużnapewnonieLindzie,
któraprzepisyruchudrogowegotraktowałaraczejjak
fakultatywnezaleceniaMinisterstwaTransportu.
–Wiesz,Lindo…Nieobraźsię,alebardzowątpię,
abymkiedykolwiekpozwoliłcipoprowadzićmój
samochód,ponieważnikomuinnemuteżniezamierzam
natopozwolić.Chybaże…
–Tak,wiem,potwoimtrupie.–Lindamachnęła
ręką.–Jasne,żesięnieobrażam,przecieżcięznamjak
złyszeląg.Alezawszewartopróbować,nie?–Mrugnęła
filuternieiupiłałykkawy.–Walizkęzostawiłamnadole,
takprzyokazji.Ważyprawieczterdzieścikiloinie
wniosłabymjejposchodach.
Jeremijęknąłwduchu,choćmożejednakcośprzebiło
siędostrungłosowych.Doostatniejchwilimiałnadzieję,
żedziewczynasięopamiętaizrezygnujeztego
klabzdronamogącegopomieścićzawartośćkawalerki.
Niestety,jakzwykle,gdychodziłoopannęMiller,