Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
jegoadresem?
–Aktobychciołzabijaćksiendza?!Jomyśle,
żetojacyśmuzułmanie.Rękaszatana,bożadyn
bogobojnyczłowiekniepodniósbyrękinasługęBoga,
tylkojakiśancychryst.
WtymmomenciezadzwoniłakomórkaMarka.Spojrzał
nawyświetlacz:Marta.
–Mark,jużjestempodgabinetemdoktoraWojtysia.
Kiedyprzyjdziesz?
Cholera,zapomniałowizycieuginekologa.
Martabardzopragnęładziecka.Pośmierciichsynka
niemarzyłaoniczyminnym,jaktylkootym,żebyznowu
zajśćwciążę.DlategoMarkskończyłrozmawiać
zesprzątaczkąiszybkowsiadłwswojąaudicę.
OgodzinieosiemnastejcałarodzinaOrłowskichspotkała
sięjakzwykleprzystolewjadalni,oddzielonejodkuchni
jedynieniskąścianką.Przedtemulubionymmiejscem
dospożywaniaposiłkówbyłstółkuchenny,aleodkąd
rodzinasięrozrosła,przeniesionosiędojadalni.Wspólne
spożywaniekolacjinależałojużdorodzinnejtradycji.Był
topomysłRoberta,któryuważał,żenictaknieintegruje
rodzinyjakwspólnakonsumpcjadarówbożych.Dlatego
kultywowanotenkulinarnyzwyczajjużodszesnastulat.
Czasamiprzystolebywałobardzotłoczno,aledziśbyli
obecnitylkoRobert,jegożonaRenata,córkaIzaoraz
MartazMarkiem.Krzysiekzżonąisynkiempolecieli
naspóźnionewakacjedoHiszpanii,amatkaRoberta,
BarbaraOrłowska-Johannson,ijejmążprzebywali
wSzwecjiupasierba.
–Copowiedziałginekolog?–zapytałRobert.
–DoktorWojtyśniewidziwiększychprzeszkód,
byMartawprzyszłościurodziładziecko,alenarazieradzi
jeszczesięztymwstrzymać.
–Marto,niebądźtakamarkotna,uśmiechnijsię,nie
jesteśwłaścicielkąwszystkichproblemównaświecie.Nie
umartwiajsię.Głowadogóry–powiedziałRobert.
–RozmawiałemkiedyśzAndrzejemWojtysiemotobie,
onniewidzimedycznychprzeszkód,żebyśmogłazajść
wciążę.Jesteśmłoda,maszdużoczasunarodzenie