Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Mraczewski,jednąrękękładącnapiersi,drugąpodkręcającwąsika.
-Jestempewny-mówił-żezaparędniotrzymamwonnybilecik.
Potem-pierwszaschadzka,potem:"dlapanałamięzasady,wjakich
mniewychowano",apotem:"czyniegardziszmną?"Chwila
wcześniejjestbardzorozkoszną,alewchwilępóźniejczłowiekjesttak
zakłopotany...
-Copanblagujesz!-przerwałmuLisiecki.-Znamyprzecie
pańskiekonkiety:nazywająsięMatyldami,którympanimponujesz
porcjąpieczeniikuflempiwa.
-Matyldynacodzień,damynaświęta.AleIzabędzie
największymświętem.Słowohonorudaję,żenieznamkobiety,która
bynamnietakpiekielnerobiławrażenie...No,aleboteżionalgnie
domnie!
Trzasnęłydrzwiidosklepuwszedłjegomośćszpakowaty;zażądał
brelokudozegarka,akrzyczałistukałlaskątakmocno,jakbymiał
zamiarkupićcałąjapońszczyznę.
WokulskisłuchałprzechwałekMraczewskiegobezruchu.
Doświadczałwrażenia,jakbymunagłowęinapiersispadałyciężary.
-Wrezultacienicmnietonieobchodzi-szepnął.
Poszpakowatymjegomościweszładosklepudama,żądająca
parasola,późniejpanwśrednimwieku,chcącynabyćkapelusz,potem
młodyczłowiekżądającycygarnicy,nareszcietrzypanny,zktórych
jednakazałapodaćsobierękawiczkiSzolca,alekoniecznieSzolca,
boinnychnieużywa.
Wokulskizłożyłksięgę,zwolnapodniósłsięzfoteluisięgnąwszy
pokapelusz,stojącynakantorku,skierowałsiękudrzwiom.Czułbrak
oddechuijakbyrozsadzanieczaszki.
PanIgnacyzabiegłmudrogę.
-Wychodzisz?...Możezajrzyszdotamtegosklepu-rzekł.
-Nigdzieniezajrzę,jestemzmęczony-odpowiedziałWokulski,
niepatrzącmuwoczy.
Gdywyszedł,LisieckitrąciłRzeckiegowramię.
-Cośstaryjakbyzaczynałrobićbokami-szepnął.
-No-odparłpanIgnacy-puszczeniewruchtakiegointeresujak
moskiewskitoniechy-chy!Rozumiesię.
-Pocóżsięwtowdaje?