Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
KTOIDZIE...
Mieliwyruszyćoświcie,alestareułyTrzeciego
JunaAłsufjewiepuściły.Powinienbyłtekierpce
zawczasudobrzeobejrzeć,czyszwyniesparciały.Nie
byłobywostatniejchwilikłopotu,jakzeszyćdzicząskórę,
niema​jącigłyaniszy​dła.
KiedywreszciesobieztymporadziliiAłsufjewwułach
ispodniachJu,wkoszuliWiktoragotówbył
dowymarszuzmitrężyłosięsporoczasu,byłojuż
pochło​dzie.
Wiktorniemiałżadnychprzedmiotów,zktórych
mógłbyzrezygnować,zostawiającnastolejakobyczaj
tajgikażewupominkudlagospodarza.Położyłwięc
ostat​niepie​nią​dze,ja​kiezna​lazłwport​felu:pięćgobi.
ZadużoorzekłAłsufjew.Wzupełnościwystarczą
dwa.
Nieszko​dzi.
Aletygopsujeszwtensposób.Zresztątoniejest
ho​tel,żebypła​cić...Sta​now​czonie.
Jemusięprzy​da​dzą,amniepoco?
Głu​piega​da​nie,namsięteżprzy​da​dzą.
Wyciągnąłrękę,byująćzestołutrzygobi.Wtem
Wiktorodezwałsiętonem,jakiegoAłsufjewdotądnie
sły​szał:
Przepraszam,PawleLwowiczu,aleostatecznie
tomojepie​nią​dze.
Idącpodgóręzanaburmuszonympotymzajściu
Ałsufjewem,któryprowadziłgdzieśwyżej,abystamtąd
dojrzećdrogowskaz,jakimbyłdlaniegoszczyt
RosochatejWiktorważyłwsobie,czysłuszniepostąpił.
Nie,niczegoniemógłsobiezarzucić.Odsamego
początkurespektowałwiekAłsufjewa,zwracającsię