Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
nieczłowiekzdjąłzramieniakilofisamstanąłprzed
napastnikami.Musiałbudzićogromnyrespekt,gd
mężczyźniobrzuciligojedyniestekiemwyzwisk,
poczymcofnęlisięanastępniewrócilidoswegokolegi,
którywciążoszołomionyupadkiem,niezdarniepodnosił
sięzziemi.
Pochódzbliżałsiędomiejsca,gdziejakwiedziałam,
znajdowałasięsiedzibarządu.Nadgłowami
krasnoludówpojawiłysiędużetransparentyzapisane
wichzykuijednocześniechóremtysięcygardeł
rozbrzmiałyskandowanehasła.Niestety,niebyłam
wstanieichzrozumieć.Pochódraptowniezatrzymał
się.Ujrzałam,żedrogęzastawiłymubarierki,
zaktórymirównymirzędamistałyoddziałypolicji
wpełnymbojowymrynsztunku.Widokrosłych
mężczyznzasłoniętychdużymiprostokątnymitarczami,
odzianychwochronnestrojeikamizelkikuloodporne,
noszącychnagłowachkaskizopuszczonymi
przyłbicami,budziłrespekt,którydodatkowo
wzmacniałytrzymanewdłoniachcharakterystyczne
czarnepałki.Jednakto,conamnierobiłotakwielkie
wrażenie,niewynęłownajmniejszymstopniu
naprotestującychkrasnoludów.
Pochwiliprzedbarierkamipojawiłysięsterty
starychoponigęsty,czarnydympocząłunosićsię
wpowietrze.
Dostrzegłam,żewszyscyprzypadkowiprzechodnie
szybkoewakuowalisięzpobliża,natomiastidący
wcześniejwzdłużpochodumłodzimężczyźnizaczęli
gromadzićsiępojednejstronie.Nietrzebabyłomieć