Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Tsadkiel.–Żesąduże.
–ALEDLACZEEEGOOOOOOOOO…
–Licz,niemarudź.
–Osiemrazysześćtobędzie…pięćdziesiąt…sześć…
naście?…
–Doskonale.
–Serio?–Chłopiecpoderwałgłowęznadzeszytu,
zdziwionyniezmiernie,bonietylewyliczył,ilestrzelał
naoślep.
–Och,zwracałemsiędozupy–sprostowałTsadkiel.
Odłożyłdrewnianąłyżkęnapodkładkę,przykryłgarnek
iznieodłącznągodnościązasiadłprzykuchennymstole.
–Wstosunkudociebiezapewnebędęużywałnieco
innychokreśleń–dodał,sięgającpowysłużonyzeszyt.
Podczasgdyaniołweryfikowałjegożmudne
wyliczeniaimatematycznewróżby,Bożekchłonął
odgłosystaregodomu.Zkapturajegowłasnejbluzy
dobiegałopoświstywanie–tomeluzynaMeladrzemała
sobie,zwiniętawkłębuszek.Marcowydeszczbębnił
niespiesznieoparapet.Płomieńgazowegopalnikasyczał
miarowo,pomidorowapyrkałacichowgarnku,zpiwnicy
dobiegałystłumionekichnięciaKrakersa,odktórych
dzwoniłyszklankiwkuchennychszafkach.Tamcoś
tuptało,gdzieindziejdreptało,popiskiwałolubplaskało.
Ogółemwkażdymkącieizakamarkutoczyłosię
zwyczajne,codzienneżycie,tyleżezniecowiększym
udziałemmacek.
Naraztęswojskąbłogośćprzerwałoanielskie
westchnienietakpełnesugestii,żeBożkaażścisnęło