Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział1
–Ajagwiżdżęnadyrektora.Rozumiesz?
Wilczyńskikopnąłzezłościąkoszodśmieciiwpakowałręcewkieszeniespodni.Lewa
połowatwarzydrgałamunerwowo.
–Nieodstawiajbohatera–mruknąłAdamczak,przyglądającmusięzironicznym
uśmiechem.–Tyjesteśodważnytylkowobecnas,aprzeddyrektorem…–umilkł,bo
Wilczyńskipoderwałsięischwyciłgozakrawat.
–Coprzeddyrektorem!–syczał,czerwonyzgniewu.–No,powtórz…Coprzed
dyrektorem?Bocituten…
–Panowie,namiłośćboską!–zawołałprzestraszonystarszyekonomistaNamitkiewicz.
–Jesteśmywbiurze,aniewknajpie.PanieJasiu,niechżepannatychmiastgopuści.Do
czegotopodobne.Wejdziektośzinteresantówi…Niechpansiadaiuspokoisię.Kolega
Adamczakniechciałzpewnością…
–Chciałem–przerwałgniewnieAdamczak,rozcierającsobieszyję.–Niechpanmówi
zasiebie.Chciałemmurazwygarnąćprawdę.Przednami…azresztą,comnietoobchodzi–
zakończyłniespodziewanie,słyszącznajomekrokiwkorytarzu.Drzwiotworzyłysięistanął
wnichdyrektorbiura,Gilewski.
–Paniemagistrze,niechpanpozwolidomnienachwilę–zwróciłsiędo
Namitkiewicza.–Iniechpanweźmiezesobąteczkędostawzawrzesień.
–Wtejchwili,paniedyrektorze–ekonomistapodniósłsięzkrzesłaisięgnąłdo
stojącejzanimszafy.–Jakaśkontrola?–zapytał,wyjmujączielonąaktówkę.
–Nie,prasa–uśmiechnąłsięGilewski,przyglądającsięzezdziwieniem
poczerwieniałejtwarzyWilczyńskiego.–Czypanniechory?–spytałpodchodzącdojego
biurka.
Wilczyńskizerwałsięiuśmiechnąłzwysiłkiem.
–Nie,paniedyrektorze–odparł,poprawiającleżąceprzednimpapiery.–Czujęsię
zupełniedobrze.
CzułnasobieironicznywzrokAdamczaka.nStłukęmumordę”–pomyślałz
wściekłością.
–Zdajesię,żepanmagorączkę–dodałjeszczedyrektor.–Jakbypansięźleczuł,to
proszęiśćdoambulatorium,lekarzwydazwolnienie.Niechmipantugrypynieroznosi–
rzuciłzuśmiechemiwyszedł.Tużzanim,zteczkąpodpachą,wysunąłsięNamitkiewicz.
–Świetnyczłowiek–westchnęłazdrugiegopokojujednazpracowniczek.–Takiego
drugiegodyrektora,jaknasz,tozeświecąszukać.
–Prawda–przyświadczyławoźna,rozstawiającnabiurkachszklankizherbatą.–Jak
weśrodęczterechzostałonagarbunkowymgodzinędłużej,botrzebabyłobębnyoczyścić,to
przyszlinadrugidzieńdodyrektora,żetonibytakdługopracowaliiżebyimdokartwpisać.
Adyrektor–samasłyszałam,jakrazdrzwinakorytarzbyłyotwarte,ajabrałamsięza
sprzątanie–więcdyrektormówiimtak:nMoiludziekochani,dokarttowamksięgowy
pewniewpisaćnieda,boczyszczeniebębnówtrzebabyłozrobićtakczytak,tojestwasz
obowiązek,ależebyśtastratniniebyli,tojawamtuodsiebiecośdam”.Wyszlipotemna
korytarz,ajapytamWalczaka:nDużowamdał?”AWalczakmówi:ndwapatyki”iuśmiecha
się.Znaczysię,dwatysiące.No,samipowiedzcie,którydyrektordałbytakzeswojegodwa
tysiącerobotnikom?–Co?…Pandokogo?
Mężczyzna,któryodparuminutstałzajejplecamiicierpliwieczekałkońcatejtyrady,
odpowiedziałgrzecznie:
–DopanaWilczyńskiego.
–Wtamtympokoju.Dlapanisekretarkiherbatkę?