Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Tak.
–Przechodziłemtamtędy,alewtedygoniewidziałem–mówi
izaczynadrapaćsiępopodbródku.Matakąminę,jakbysobie
uświadomił,żecośzjebał.Żalmigo.
–Wychodziłamzpracyiakuratsięznimspotkałam.–Uśmiecham
siępocieszająco.
–Pracujepaniwtymhotelu?–Noraczejniewkościele.Czy
jestemprzebranazapingwina?Kiwamgłowąipowoliodwracamsię
dowyjścia.–Możewejdziepaninachwilę…nakawę…yyy…chodzi
oto,że…chciałbymsięjakośodwdzięczyć.
–Nie,dziękuję.–Niewiadomo,czyniejesteśseryjnymmordercą.
–Śpieszęsię.
Zanimskończęmówić,drzwiuchylająsięszerzejiwybiegazza
nichjeszczejedenpies.Tymrazemtomaltańczykzróżowąkokardą
naczubkugłowy.Szczekatakzawzięcie,jakbynaseriomyślał,żektoś
sięgoboi.Kokardapodskakujeprzykażdymszczeknięciu.Unoszę
brwiispoglądamnafaceta,aontylkowzruszaramionamizminą
niewiniątka.Możetojakiśhycel?Albozoofil?Albopodrywalaski„na
słodkiegopieska”.Pocomutylepsów,skoroniemożeupilnować
jednego?Jużmamzadaćtopytanie,kiedyMarleyskaczenamnie
radośnie,zrzucającmitorebkęzramienia.Całajejzawartośćwysypuje
sięnaziemię,ajaiHycelkucamy,żebytopozbierać.
–Przepraszam–rzucamężczyzna,lekkozażenowany.
Burczę,żenicsięniestało,iskanujębałagan,którywypadł
zmojejtorebki.
Zprędkościąświatłasięgampoopakowanietamponów,które
noszęnawszelkiwypadek,apóźniejszybkołapiękalendarz,telefon,
grzebieńikremdorąk.Upychamtowtorebce,aHycelpodaje
miportfel,opakowaniechusteczek,pomadkędoustorazkilka
plastrów.Rzucaprzytymszybkiespojrzenienamojeczoło.