Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Mamnadzieję,żetoniektóryśzpodopiecznychpaniątak
załatwił–mówi,patrzącnamniepytająco.Odruchowodotykamrany,
naktórejpowolirobisięstrup.
–Nie,nie.Tościana.
–Potrafiąbyćbardzoagresywne.
Czyonsięwłaśniezemnienabija?Kącikustmudrży,spuścił
wzroknaziemię.Nopięknie!Rzucammumorderczespojrzenie
bazyliszka,aleonwstaje,omijającmniewzrokiem.Podnoszęsię,
zakładamtorebkęnaramięirzucamszorstko:
–Dowidzenia.
–Jeszczerazdziękujęzaodprowadzeniepsa.
–Niemasprawy!–krzyczęprzezramię,nieodwracającsię.
Pochwiliotwieramskrzypiącąfurtkęiwracamnachodnik.Ukradkiem
zerkamwstronędomu.Widzędwabiegającepsyiichpana,który
nadalstoiwtymsamymmiejscuiprzyglądamisięzszerokim
uśmiechem.Jakiśnienormalny.Niechsięlepiejzajmiepilnowaniem
zwierząt.Odwracamsięszybkoiidęnaautobus.Mamdośćnadziś.
***
–Aonwtedymówi,żemogęsobieztymikwiatamizrobić,cochcę,
bylebympokwitowałaodbiór.Tocomiałamzrobić,Kate?–pytaAmy,
wpychającdoustkawałekpizzy.Kurierprzyniósłjejdziśróże.
OdszmaciarzaEda.Przeprosinyzawyruchanieprostytutki.Gość
magest.
–JabympodpaliłatenbukietiwysłałaEdowifotkę,jakpłonie.
–Własnakreatywnośćczasamimniezadziwia.
–Mogłamotympomyśleć.Poprostuwyrzuciłamkwiaty
dokosza.
–Cieszęsię,żeichniewstawiłaśdowazonu.
–Niematakiejopcji.Niewybaczęmu.