Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Mamnadzieję,żetoniektóryśzpodopiecznychpaniątak
załatwiłmówi,patrzącnamniepytająco.Odruchowodotykamrany,
naktórejpowolirobisięstrup.
Nie,nie.Tościana.
Potrafiąbyćbardzoagresywne.
Czyonsięwłaśniezemnienabija?Kącikustmudrży,spuścił
wzroknaziemię.Nopięknie!Rzucammumorderczespojrzenie
bazyliszka,aleonwstaje,omijającmniewzrokiem.Podnoszęsię,
zakładamtorebkęnaramięirzucamszorstko:
Dowidzenia.
Jeszczerazdziękujęzaodprowadzeniepsa.
Niemasprawy!krzyczęprzezramię,nieodwracającsię.
Pochwiliotwieramskrzypiącąfurtkęiwracamnachodnik.Ukradkiem
zerkamwstronędomu.Widzędwabiegającepsyiichpana,który
nadalstoiwtymsamymmiejscuiprzyglądamisięzszerokim
uśmiechem.Jakiśnienormalny.Niechsięlepiejzajmiepilnowaniem
zwierząt.Odwracamsięszybkoiidęnaautobus.Mamdośćnadziś.
***
Aonwtedymówi,żemogęsobieztymikwiatamizrobić,cochcę,
bylebympokwitowałaodbiór.Tocomiałamzrobić,Kate?pytaAmy,
wpychającdoustkawałekpizzy.Kurierprzyniósłjejdziśróże.
OdszmaciarzaEda.Przeprosinyzawyruchanieprostytutki.Gość
magest.
JabympodpaliłatenbukietiwysłałaEdowifotkę,jakpłonie.
Własnakreatywnośćczasamimniezadziwia.
Mogłamotympomyśleć.Poprostuwyrzuciłamkwiaty
dokosza.
Cieszęsię,żeichniewstawiłaśdowazonu.
Niematakiejopcji.Niewybaczęmu.