Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Bywało,żeichtablicereklamowepojawiałysięnawet
stomilodsklepu,apotemcodziesięć,piętnaściemil.
Dzieciakinakręcałysię,chciałystawać,Johnmówił,
żenie,musimymiećnalicznikuwięcejmil.Takdługo
gobłagały,ażnapółmiliprzedsklepemwyrażałzgodę.
Dzieciakikrzyczały„hurra”,amyuśmiechaliśmysię
dosiebiejakrodzice,którzypotrafiąwyznaczyćgranice
rozpuszczaniadzieci.
Mijanasciężarówkaznaczepą.Pochwiliznowu
zapadaciszazmąconajedynieszumemwiatru.
–Odlatichniewidziałam–odzywamsiędoJohna.
–PamiętaszsklepyStuckey’s?
–Pewnie–odpowiadatakimtonem,żeniemaldaję
muwiarę.
–Wieszco?Przystańmy.Itakmusimyzatankować.
Kiwagłowąipodjeżdżapoddystrybutor.Ledwie
wysiądę,jużpodchodzidonasmężczyznaporządnie
ubranywbeżowąsportowąkoszulęispodnie
miedzianegokoloru.
–Przestaliśmysprzedawaćbenzynę.Kawałekdalej
jeststacjaBP–wyjaśniachropawym,aledość
przyjemnymgłosemikciukiemprzesuwabufiastąbiałą
czapkęnatyłgłowy.
–Wporządku.Właściwietochcemykupićbatonika
zorzeszkamipekanowymi.
–Teżichniemamy.–Kręcigłową.–Dopiero
cozamknęliśmyinteres.
–Toprzykre.–Przytrzymujęsiępodłokietnika
nadrzwiach.–Lubiliśmytęsieć.Przyprowadzaliśmy
naszedzieci.
–Jakwszyscy.–Opuszczazesmutkiemramiona.