Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Bywało,żeichtablicereklamowepojawiałysięnawet
stomilodsklepu,apotemcodziesięć,piętnaściemil.
Dzieciakinakręcałysię,chciałystawać,Johnmówił,
żenie,musimymiećnalicznikuwięcejmil.Takdługo
gobłagały,napółmiliprzedsklepemwyrażałzgodę.
Dzieciakikrzyczałyhurra”,amyuśmiechaliśmys
dosiebiejakrodzice,którzypotrafiąwyznaczyćgranice
rozpuszczaniadzieci.
Mijanasciężarówkaznaczepą.Pochwiliznowu
zapadaciszazmąconajedynieszumemwiatru.
OdlatichniewidziałamodzywamsiędoJohna.
PamiętaszsklepyStuckey’s?
Pewnieodpowiadatakimtonem,żeniemaldaję
muwiarę.
Wieszco?Przystańmy.Itakmusimyzatankować.
Kiwagłowąipodjeżdżapoddystrybutor.Ledwie
wysiądę,jużpodchodzidonasmężczyznaporządnie
ubranywbeżowąsportowąkoszulęispodnie
miedzianegokoloru.
Przestaliśmysprzedawaćbenzynę.Kawałekdalej
jeststacjaBPwyjaśniachropawym,aledość
przyjemnymgłosemikciukiemprzesuwabufiastąbiałą
czapkęnatyłgłowy.
Wporządku.Właściwietochcemykupićbatonika
zorzesz​​​kamipekanowymi.
Teżichniemamy.Kręcigłową.Dopiero
cozamknęliśmyinteres.
Toprzykre.Przytrzymujęsiępodłokietnika
nadrzwiach.Lubiliśmytęsieć.Przyprowadzaliśmy
naszedzieci.
Jakwszyscy.Opuszczazesmutkiemramiona.