Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Bruno,przecieżwiesz,żeciwybaczyłam,
alemiędzynamijużnigdyniebędziejakdaw-
niej…
–Dajjużspokój.Mamjedynienadzieję,
żegdykiedyśsięspotkamy,znajdzieszwso-
biewięcejwyrozumiałości.–Zatrzasnąłdrzwi
samochodu,alepochwiliuchyliłszybę.–
Wiesz,jakimamydzisiajdzień?
–Styczniowysobotniporanekwiściezimo-
wejaurze–odpowiedziałamnieroztropnie,
aonśmiejącsiępodnosem,zamknąłokno,
wrzuciłwstecznybieginacisnąłpedałgazu.
Kiedynasłuchiwałamdźwiękuodjeżdża-
jącegozosiedlowegoparkingusamochodu,
uzmysłowiłamsobie,żeBrunonobchodził
dzisiajurodziny.Chciałampobiec,bygoza-
trzymać,trwałamtymczasemwbezruchu
jaksparaliżowana,stojącnachodnikuwusy-
panympokostkiśniegu.OskarżałamBruna
ohipokryzję,choćtaknaprawdętojazawio-
dłam.Opuszczałmiasto,wktórymsięusamo-
dzielnił,iporzucałkarieręzmojejwiny.Nie
zasługiwałnato,jednakjazuporemuspra-
wiedliwiałamsiępoczuciem,żewpewnym
stopniusamsięprzyczyniłdorozpadunaszej
przyjaźni.
Kroczączwolnanieodśnieżonymchodni-
kiem,półświadomieprzyglądałamsięroz-
radowanymdzieciomlepiącymbałwana,
młodzieżyurządzającejbitwęnakulkiśnieżne
idorosłymciągnącymnasankachswojepo-
ciechy.Przystanęłamnamoment,uniosłam
10