Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
PoobronielicencjatuKacperdoszedłdowniosku,
żewnaszymkrajuniemadlaniegoprzyszłości.Wyjechał
doIrlandii.Nieudałosięgoodwieśćodtegopomysłu.
RazemzPrzemkiemradziliśmymu,abywytrzymał
jeszczedwalatainajpierwzrobiłmagisterkę,alenaszsyn
byłupartyjakmuł.OddwóchlatmieszkałwDublinie
iwtymokresieodwiedziłnastylkoczteryrazy.
Dziśwyleczyłamsięjużwłaściwiezsyndromu
opuszczonegogniazda,alezawszebardzosięcieszyłam,
kiedymojedziecidoniegowracały–nawetjeślitylko
nakilkadni.
–Jadęnasiłownię.PotemodbioręJulkęzdworca
–zakomunikowałmójmąż.Iwtejchwiliwszelkiemoje
nadziejenapoprawęsytuacjispoczęływmasowym
grobie.Łudziłamsię,żeporozmowiecośdoniegodotrze,
żepójdzieporozumdogłowy,żepomożemiwkuchnijak
dawniej,znaczyniedawno,wypijemyrazemkawę,
pogadamy…Alegdzietam.Pomojemutomógłsobie
odpuścićdzisiejszenapinaniebicków,wkońcuJulka
bywaławdomurzadko.
–Dobrze–skwitowałamkrótko,wkładającciasto
dopiekarnika.
–Napewno?
–Conapewno?–SpojrzałamnaPrzemka.
–Anicjuż.Dopotem.
Iwyszedł.Nawetmnietojakośnieobeszło.Chyba
zaczynałamprzyzwyczajaćsiędotychsuchychpożegnań:
„narazie,dopotem,cześć,narka,pa…”.Bezbuziaka,
bezjakichkolwiekoznak,żemunamniejeszczezależy.