Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Przysunąłgościowifoteliwówczaszaleciałaodniegomdławoń
chloroformu.
—Oderwałemcięodpracy-zauważyłFakirsiadając.
—O,bynajmniej.
—Myślałem.Pachnieszchloroformem.Chętniezapaliłbym
papierosa.
—Tojeszczezkliniki-odpowiedziałtwardoprofesor.-Wklinice
wszystkocuchniechloroformem.
WydobyłdużązłotąpapierośnicęipodałFakirowi.
—Tak...-odezwałsiętenpochwili.-Bogatyjesteś...Bardzo
bogaty.
—Bardzo-obojętniepowtórzyłprofesor.-Cóżchcesz,nieumiem
trwonićpieniędzy.
—Bardzociwspółczuję-roześmiałsięgość.-Iwciążobdzierasz
pacjentów?
—Nie.Odkilkujużlatnieprowadzępraktyki.
Olbrzymiburykotciężkozeskoczyłzkanapyizacząłsięocierać
onogiswegopana.
—Polubiłeśkoty-zauważyłmężczyzna,nazywającysięFakirem.
-Czyinteresującięjakopsychiatrę?Nierozumiem,jakmożnatrzymać
wdomutyletegoobrzydlistwa?
Profesornieodpowiedziałiwciążwpatrywałsięwgościa.
—Dawnoniewidzieliśmysię-odezwałsięwreszcie.-Chyba
zdziesięćlatalbowięcej...Aleśsięniepostarzał.Oczycisięjarzą,
nozdrzarozdymająsię...Widoczniesłużycitwójtrybżycia...
—Jednakczterdziestkamaswojeprawa.Widzisz,naskroniach
posiwiałymiwłosy.
Profesoruśmiechnąłsięironicznie:
—Tocięchybaniemartwi,kobietytolubią...Atrochęszronu
wewłosachdodajecipozatympewnejpowagi,solidności,co-jak
sądzę-jestrzecząniedopogardzeniawtwoich,żetakpowiem,
interesach.
Przybyłyobrzuciłgospodarzaponurymspojrzeniem.
—Zimnomijest-powiedział.-Wypiłbymkieliszekwódki.
—Niestety,niemamwdomu...Chyba...mógłbymcisłużyć