Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
sięwtym,żepodbarwialiczarno-białefotografieiretuszowalije,
przyczerniającbrwi,dodającczerwieninawargachimalująckoszule
nabłękit.Ojciecsiedziałwtelepiącejsięszoferceiobserwowałrozciągającą
sięprzednimdrogę,zerkająccochwilęnaartystycznezdjęcietużprzed
swoimnosem–niewiem,oczymwtedymyślał,alenajegotwarzymalował
siętakisamuśmiechjaknafotografii–idalejmknąłdocelu,wielce
zadowolonyzsiebie.Nieprowadziłszybko.Mawiał,żejakbyniepędził,itak
nieprzegonichmurnahoryzoncie;wjednejchwiliwyglądajątak,awdrugiej
zupełnieinaczej,więcpocosięspieszyć?Ifaktyczniesięniespieszył.
Wtrasiezdawałsięnieodczuwaćupływuczasuizakażdymrazem,kiedy
popowrociedodomuspoglądałwkalendarz,drapałsiępogłowie,dziwiąc
się,jakszybkozleciałmumiesiąc.Późniejnalekcjachfizykiwszkole
nauczyłamsięoruchuwzględnym:czaspłynął,aleiojciecnietkwił
wjednymmiejscu,awięcupływgodzinbyłdlaniegoniezauważalny.
Matkatymczasemsiedziaławdomuizajmowałasięmnąimoimstarszym
bratem,ajejżycietoczyłosięwtakimsamymrytmie,jakżycierodziny
mieszkającegoposąsiedzkupanaWanga,którypracowałwdrukarni–tutaj
czasstawałsięodwrotnieproporcjonalny,wydawałsięjednocześnieipędzić,
iprzeciągać.Matkaczęstowzdychałazniepokojem:
–Aco,jeśliojciecmiałwdrodzejakiśwypadek?
Wtamtychczasachniebyłojeszczetelefonówkomórkowych,więcskazani
byliśmynaczekanie,ażojcieczadzwonizjakiejśprzydrożnejstacji
benzynowejidaznać,żenicmuniejest–czasamimiałotomiejscebladym
świtem,czasamiwśrodkunocy.Dopieropotemzdałamsobiesprawę,
żematkanajbardziejobawiałasiętego,żeojciecpoznawtrasiejakąśkobietę.
Ponamyślemusiałamprzyznać,żekiedyruszałwdrogęwyszorowanym
nabłysksamochodem,wswoimporządnymubraniu,faktyczniebardziej
przypominałamantawybierającegosięnarandkę.Pozatymobawymatkinie
byłybezpodstawne.Gdyojciecmiałczterdzieścilat,naprawdęzdarzyło
musięwykoleić.Mogęmówićotymotwarcie,bonanaszejulicykażdy,kto
tylkoprzemieszkałtamjakiśczas,itakdoskonalepamiętatenincydent.Było
topewnejśnieżnejnocy.Naglerozległsięnieprzerwany,przeciągłyodgłos
klaksonu,jakbywycieszaleńcaalbosyrenapolicyjna–całaokolicasię
obudziłaipodobnosporoosóbwyskoczyłonawetzłóżek,chcącpędzić
doschronówprzeciwlotniczych.Dopieropochwilistałosięjasne,żetotylko
jakaściężarówkazatrzymałasiępodnaszymdomemnasamymśrodkuulicy,
nawłączonychświatłach,itrąbiłaprzeraźliwie.Możnabyłoodnieśćwrażenie,
żetowłaśnietenklaksonprzyzywazniebapłatkiśniegu,któreopadały