Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Prolog
Miewałemtakiedniwswoimżyciu,kiedyczułem,żemój
umysłzanurzasięwotchłańszaleństwa.Wówczasniewiele
brakowało,abyjednaprzelotnamyślstrąciłamniewprzepaść
wyimaginowanegoświata.Znałemtakich,którzyniepotrafilisię
temuoprzećizupełniebezsilnipogrążalisięwkoszmarnych
krainachciemności.Widziałem,jakstająsięniewolnikami
własnychdemonówifobii.Odchodziliprzeważnienadwa
sposoby.Jednychogarniałokamiennemisterium,przepełnione
milczącymzapomnieniem,adrugichrozpieraławściekłość.
Zresztącotudużomówić,wtakmrocznymmiejscujakwięzienie
weWronkachkażdymiałprawosfiksować.
Nigdyniezapomnę,kiedywewrześniu1925aswojądrogą,
byłtoparszywyrokkompletnieodbiłostaremuKlockiewiczowi.
Wtedyporazpierwszywżyciuujrzałem,jakzwykłyczłowiek
znienackaprzeistaczasięwrozwścieczonąbestię.
Nazywaliśmygo„Kloc”,alejegoksywaniebyłatylko
pochodnąodnazwiska.Zwyglądurównieżprzypominał
prawdziwykloc.Potężny,zwalisty,ponadmetrdziewięćdziesiąt
wzrostuitenjegocharakterystyczny,ciężki,kołyszącychód.
Zawszesprawiałwrażeniebardzozmęczonego,akiedysię
garbił,jegodłoniesięgałyniemalkolan.Codziwne,nie
przypominamsobie,żebymkiedykolwiekwidział
gopodenerwowanego.
Pamiętam,żetobyłaniedziela,jakzawszesłodkaileniwa.
Jedynydzieńwtygodniu,kiedystrażnicy,wbrewzarządzeniu
naczelnika,nieponaglalinasprzyposiłkach.Porannesłońce,
pokonawszywięziennymur,wpadałodostołówkiprzezduże,
okratowaneoknainakilkustołachrozścieliłoswojezłociste
obrusy.Sączyliśmycierpkąkawę,siedzieliśmyjakpaniska,
rozprawialiśmyobzdurachichybaniktniezwróciłuwaginato,
żeKlocwyglądanajeszczebardziejzmęczonegoniżzazwyczaj.