Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Brakapetytu,zmierzwionewłosyitępespojrzeniebyłytutaj
czymśzupełnienormalnym.Średniorazwmiesiącukażdemu
trafiałasiękiepskanoc.Nocpełnadławiącychkoszmarówlub
gorzkichłez.
Mimopanującegogwaruusłyszałemzaplecamiczyjś
zatroskanygłos:
Kloc,coztobą?Dobrzesięczujesz?Hej,Kloc...
Machinalnieobróciłemgłowę.Przeraziłmniewidokstarczej
twarzyKlockiewicza.Podkrążoneoczyjakbyzapadłysiębardziej
wgłąbczaszkiispoglądałynaświatmatowym,pustym
wzrokiem.Widziałemwyraźnie,jakzadrżącymiustami,które
przybrałysinyodcień,zbólemzaciskazęby.Mięśnieżuchwy
nerwowopulsowały,unoszącsiępodpergaminem
pomarszczonychiwyblakłychpoliczków,azoranebruzdami
czołopołyskiwałoszklistymiperełkamipotu.Wogólewydawał
sięskurczonyizapadnięty.Chybawcalenieruszyłswojego
śniadania,bonadalleżałonablaszanejtacytak,jakbyprzed
chwiląodebrałjezokienkawydawki.Naglejegonozdrza
zaczęłynerwowotikać,aoddechstałsięszybkiipłytki.
Kloc,niewygłupiajsię,dociężkiejcholerypowiedziałktoś
iwtedysięstało.
Ponadsześćdziesięcioletnimężczyznawydobyłzgardła
nienaturalny,przerażającyryk,któryrozbiłsiępośródścian.
Zanimoczywszystkichzebranychpowędrowaływjegokierunku,
poderwałsięnarównenogiipchnąłprzedsiebieduży,dębowy
stół.Towarzystwozdrugiejstronyrunęłonanaspodciężarem
mebla.Przygniataliśmysięnawzajem,resztkijedzeniarozsypały
siępokamiennejposadzce.Zrobiłosięzamieszanie.Kątemoka
dostrzegłem,żeodstronywejściabiegniekilkustrażników.
JedenzwięźniówstarałsięuspokoićrozszalałegoKloca,ale
osiągnąłodwrotnyskutekiKlockiewiczrzuciłsięnaniego
zpięściami.ChrystePanie,przemknęłomiprzezmyśl,kiedy
ujrzałem,jakstarybłyskawicznieprzeistaczasię